Dzień faktycznie zaczął się marnie... Pierwszy raz od dwóch miesięcy nie mogłem wstać do roboty, i nie mogłem nie dla tego ze wczoraj zapiłem, bo nie zapiłem, nie dla tego że siedziałem do późna, bo nie siedziałem, po prostu posłuszeństwa odmówił mi kręgosłpup. Z rana napierdalał tak że nie mogłem podnieść się z łózka. Fakt ze nie bolał bez powodu, biorąc pod uwagę moją skoliozę (podobno mam) czy przeciążenia jakie znosił kiedy jeszcze rymcerzowałem. Jednak na stan z dziś rana niewątpliwie najbardziej przyczynił się fakt że wczoraj przez całe popołudnie byłem bardziej dynamiczną w formie postacią z "Kamieniarzy"- Courbeta, kując betonową posadzkę.
Po kilku niebieskich tabletkach (nie viagra) i mojej alternatywnej terapii muzyką podczas to której posłuchałem sobie duzo Jazzu (Możdżer, Marcus Miller, Stańko&Vesala...) i pograłem tzw. wprawek, czyli po porstu pierdół ćwiczeniowych, wróciłem w miarę do stanu używalności nawet na tyle że dałem radę skuć resztę posadzki (najwyżej jutro rano znów sie będe reanimował).
Reszta dnia zleciała jakoś szybko, a może tylko mam takie wrażenie przez to że dzień jest już coraz krótszy? Ciemno zrobiło się już o 21 co w znaczny sposób przedłużyło wieczór, który nie wiem dlaczego, ale odczuwam jako wieczór jesienny... A takie wieczory bardzo lubię, długie, i ciche, kiedy siedzę w pokoju tylko lekko oświetlonym jakimś słabym światełkiem (ale nie górnym). Mogę się wtedy bardzo fajnie skupić, i o wielu rzeczach pomyśleć, czy popracować nad jakimś nowym bukowym tekstem (tak jak dziś właśnie). Lubię kiedy wówczas gra mi w tle jakaś dobra muzyka, najlepiej taka skłaniająca do refleksji, która w takich warunkach nachodzi mnie bardzo szybko.
Dzisiaj na przykład stwierdziłem że jako BUKA przede wszystkim musimy grać, nie porywać się z motyką na słońce, ani liczyć na jakiś spektakularny i nagły sukces, ale cierpliwie i konsekwentnie musimy dążyć do jakiegoś celu, może nie do końca określonego, ale przebłyskującego gdzieś daleko nocą, na zaśnieżonej i oblodzonej drodze wiodącej przez gęsty las. ;) Jak na naszej pierwszej okładce.
Razem z wakacjami (chłopaków) skończył się również już chyba coroczny wakacyjny wywczas zespołu, kiedy to próby odbywają się rzadziej przez nasze wakacyjne prace, czy wyjazdy (dość rzadko) lub w przypadku Tomka - wyjścia ;). Razem z rokiem szkolnym wraca tryb pracy, jak zwykle nieliniowej, raz wolniejszej raz szybszej, ale zawsze kierującej się naprzód.
Teraz "jeszcze tylko kilka dni i nocy, i wszystko wróci do normy" razem z powrotem mojego brata Andrzeja III (serio jest 3 Andrzejem Antoniakiem w naszej linii) z robót u bauera. Swoją drogą, ostatnio z dziadkiem Józefem zauważyliśmy dziwnie rokującą analogię, mianowicie kiedy około 1937/38 roku Andrzej Antoniak II (mój pradziadek) pracował w Reichu u bauera to po jego powrocie miała miejsce II WŚ :) . Przypuszczam nawet ze Andrzej I przed rokiem 1914 również odwiedził Prusy w celach zarobkowych ;). Ale wracając do tematu, wszystko wróci do normy wraz z brata powrotem, bo jak to ładnie ujął Wodzik "Jednak potrzeba nam wszystkich żeby tworzyć całość"...
Jeszcze w kwestii zdjęcia podobnie jak wczoraj tak i dzisiaj należy się wyjaśnienie, zdjęcie co prawda nie jest moje, ale jak już kilkakrotnie pisałem, nie mam bateryjek, zdecydowałem się więc na zapożyczenie. Wydawaćby się mogło, zdjęcie jak zdjęcie, czarno-białe, facet trzyma babkę za dupę, każdy głupi może takie zrobić. No dokładnie każdy, tylko ze w tym przypadku cały bajer polega na tym ża zarówno facet jak i babka i jej dupa są wyrzeźbione w marmurze w niesamowity wręcz sposób, co jest cechą charakterystyczną rzeźb Giana Lorenza Berniniego (w mojej opinii najbardziej zajebistego rzeźbiarza baroku). Wrzucony przezemnie "akt" pochodzi z rzeźby "Pluton i Prozerpina"
I tradycyjnie już piosenka - dzisiaj genialna, jazzowa interpretacja bardzo znanego i bardzo dobrego grunge'owego utworu.