Wracam do starych przyzwyczajeń i mimowolnie umieram wieczorami, nie chcę nie chcę bardziej niż sobie możesz to wszystko pojąć. Nie mogę nocami spać, a dniami jestem trupem, widzę ludzi, wszyscy są tak szczęśliwi, próbuję się wtopić w tłum, podążam za nimi i się uśmiecham, ale na dłuższą mete to tak nie działa- zauważyłam to, ale jeszcze próbuję zapominać o tych myślach, jeszcze uśmiecham się do nich, upadam i wstaje, tkwie w tak niesamowitej euforii, powrót będzie ciężki, ocknę się z tego pustego snu i znów zostanę zwykłym, obrzydliwym niczym, który tylko czeka aż w końcu dopatrzę się tego w lustrze. Jeszcze tymi dniami życie niech będzie dla mnie uprzejme, jeszcze chcę się pozapominać.