Zzieleniało mi już wszystko. Przeplatając przez warkocze nudę i dusząc samotność bawię się w odliczanie do momentu, aż zobaczę Ich wszystkich razem. Nie ma bata, aparat wtedy wezmę na sto dwa. Najgorsze jest tylko to, że moje odliczanie leży w gruzach. Całkowitych. Powód? Mam. Nawet dwa. Po pierwsze matematyka to coś, co za żadne skarby do łba mi nie wejdzie. A jak już wejdzie, to wyleci z prędkością światła. Próbowali to nazwać dyskalkulią czy innym pofajdaństwem, więc jeżeli to coś faktycznie isnieje, to ja to mam. Po następne i najsmutniejsze: po prostu nie wiem kiedy nastąpi ten superwyczekiwany przeze mnie moment i ta cholerna niewiedza dobija mnie i dusi jak "off" komara. Jedno wiem na pewno: warto tęsknić i czekać, bo za takich ludzi dałabym się pokroić - w plasterki. Mogę spędzić z Nimi zyliard dni, jeżeli takowa liczba w ogóle isnieje, a nigdy nie zawieje nudą. Zawiać może co najwyżej drugim śniadaniem Guru, ale po wakacyjnym "głodzie", ten zapach będzie ukojeniem dla mych, spragnionych zapachu dżemu brzoswiniowego, nozdrzy...
ze światła poczęte - moje miasto