No to w końcu mamy 2014r., cieszę się z jednej strony i to mega, bo 2013r. był najbardziej pechowym rokiem w moim życiu i rodzinie. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas, ale niestety to nierealne... Zz drugiej strony rok 2014 zaczął się dla mnie po prostu tak, jak marzyłam... kontuzja, która eliminuje mnie z normalnych treningów na jakiś miesiąc. Pocieszam się, że już w przyszłym tygodniu będę mogła grać, coś dobrego. Tak, tamten rok był najgorszy w moim życiu. Najpierw od marca do połowy wakacji mega problemy z żołądkiem, gastroskopia, okej... myślałam, że już nic gorszego nie może się zdarzyć. Potem konflikt z dziewczynami z pokoju z bursy i przeprowadzka. No spoko, ale to co się stało 5 listopada... całe życie obróciło się o 180 stopni, dziadek... nie myślałam, że tak szybko nas opuści, to był najgorszy dzień w moim życiu. Potem pogrzeb i ogromny smutek. Na domiar złego 5 grudnia(miesiąc po śmierci dziadka, ta sama godzina nawet, czyli ok. 3:00 w nocy) dzwoni do mnie mama i oświadcza mi, że mój kuzyn miał wypadek i leży w śpiączce farmakoligicznej w szpitalu. Nie mogłam wytrzymać, znowu poleciały zły... FATUM? Nie mogłam w to uwierzyć. Potem ciężkie dni, uda mu się przeżyć czy nie da rady? Wierzyliśmy w Niego i modlitwy okazały się trafne. Najpierw polepszenie, potem odzyskanie świadomości, ale nie pamięci. Potem pojechaliśmy go odwiedzić, poznał mnie... to było dla mnie bardzo ważne. Aż tu 30 grudnia dzwoni wujek i mówi, że właśnie jadą z nim do domu. Boże, koniec roku był dla mnie wyśniony, cieszyłam się jak głupia. Jeszcze 1 stycznia przyjechał nas odwiedzić już o własnych siłach siedział, chodził o kulach, dziękuję Bogu, że to się tak skończyło. A początek 2014 r. fatalny jak dla mnie, nie trenowałam już 2 tygodnie, teraz jeszcze nie mogę zupełnie na 100% przez miesiąc, grr... No a już 7 stycznia do szkoły i codziennie klasówi, masakra... Trzeba to przeżyć. Nie zanudzam, hahaha.
PA ;*