Tak, tak, to je moje auto.
Chwalebny Złomopel (to słowo nie ma nic wspólnego ze słowem "zło"... tak jakbo ktoś miał wątpliwości)
W sumie mam go już... 14 miesięcy... ale dopiero dzisiaj mnie tknęło, że miałam tu wrzucić fotkę tego "pięknego inaczej" samochodu, który oczywiście uwielbiam (to był sarkazm, rzecz jasna).
To jest zdjęcie sprzed roku, zaraz po umyciu brudasa :P
Teraz ma nową lampę (jakby kto nie zauważył, to na fotce widać, że jedna była stłuczona, tj. ja ją sobie stłukłam o autobus...), a lewe lusterko leży pod siedzeniem kierowcy, bo odpada, i w ogóle trochę się tam w nim pozmieniało, ale i tak wciąż nie jest przerejestrowany :P Za to został "sprzedany" mojemu kochanemu tatusiowi ^^ Tzn. została zawarta "transakcja bezgotówkowa"... i w ogóle bezfinansowa... :P
Oby tego tylko nie przeczytał jakiś spocony urzędas, bo mnie jeszcze będzie sądem ganiał zaraz, że niby do 30 dni od daty zakupu przerejestrować bezwzględnie należy, a i OC na siebie przepisać i składkę od razu opłacić najlepiej... Że jasno na umowie stoi i że tak ma być... No i dostanę mandat taki, że mi auto komornik zrekwiruje, żeby go spłacić :P
Ale tak na wypadek, jakby jednak urzędas to czytał, to wkopię się do końca i dopiszę jeszcze, że ostatnio opłaciłam mu OC jakiś rok temu a i przegląd ma nieważny :P Ale kogo to może obchodzić, skoro złom i tak nie jeździ, tylko stoi na ulicy i czeka na mój czuły dotyk (w sensie, że glanem)...
NO, a tak jakby ktoś chciał wiedzieć, to jest to Opel Corsa A, rok produkcji 1996, ale jest to składak z dwóch (lub więcej) aut z przedziału lat ok. 1990-1993. Silnik ok. 1.1-1.2, o zatrważającej mocy ok. 35 koni, licząc, że początkowo miał ok. 40, a ma ok. 20 lat (czy już zauważyliście, że w tym pięknym aucie wszystko jest "około", tylko całość jest tak jakby "odupę" rozbić)
hmmm... wstydzę się... nie tyle samego złoma, co tego, że nie lubię własnego samochodu...
tak nie powinno być to tak, jakbym nie lubiła własnego, średnio brzydkiego psa, z którym nawet nie wychodziłabym na spacer, a który jedzenie widziałby raz na pół roku, wannę raz na rok, mnie raz na kilka dni w przelocie...
a może po prostu traktuję maszyny zbyt uczuciowo? Przecież lubię/nie lubię nic nie zmienia w tym przypadku, on nie będzie przez to mniej ani więcej posłuszny, nie będzie mu przykro, że stoi i marnieje, nie obrazi się (bo już dawno to zrobił), ani nie poczuje się lepiej, jeśli nakarmię go benzynką (bo za bardzo chory jest, żeby sama banzynka mogła podziałać)... Hmmm... a czy w ogóle powinnam twierdzić, że samochód może być chory, lub głodny? Czy to nie pierwsze oznaki schizofrenii?