Piszę, aby powiedzieć, że znów moja głowa nieco się naprawiła. Nie wiem czy to przez sesję, czy prawo jazdy, ale przestałam myśleć tyle o bulimii. Poza tym razem z Moim jesteśmy na dukanie, i halo, wreszcie waga SPADŁA. Nie od głodówek, nie od rzygania, tylko tak po prostu. Ważę 61 kilogramów, a gdyby nie wczorajsze wesele, pewnie byłoby już 60. Na dzień dzisiejszy czuję się nie najgorzej ze swoim ciałem i ogólnie ze sobą.
I nie mogę doczekać się swojego wesela. Czasami myślę sobie o totalnym ograniczeniu mojej wolności i jest mi z tym na swój sposób źle, ale to przez przyzwyczajenie. Przywykłam do własnej samotności, do nienawiści do tej samotności, i w jakiś sposób kocham tą nienawiść, bo sprawia, że jestem sobą. A może raczej że byłam. Ale są też momenty, takie jak na wspomiany weselu kuzynki, gdy całą noc tańczymy razem i czuję, że wszystko jest na swoim miejscu i że tak bardzo tego pragnę.
Stopniowo moje serce się rozjaśnia. Nie jest to coś nagłego, silnego. Jest to raczej powolny proces, czasem zdarzają się burze i wówczas chcę to wszystko wrzycić, te szczęśliwe miesiące. A potem znów chmury rozchodzą się, świeci słońce. Teraz jest jaśniej i cieplej. Wiadomo, że nie będzie zawsze idealnie, ale takie jest już to życie.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Jeśli we wtorek zdam praktykę na prawko, to w przyszłą niedzielę wyjeżdżam na dwumiesięczne wakacje autostopem po Europie. Od Niemiec do Francji, a potem Włochy i może Węgry, jeśli starczy czasu. A jeśli obleję - cóż, plany pozostają niezmienne, tylko wyjadę tydzień, dwa tygodnie później. Tam nie będzie wagi, a dietetyczne jedzenie nie zawsze będzie pod ręką i czasem będę musiała zjeść śmieci. Ale w zamian dojdzie dużo ruchu, więc mam nadzieję wrócić z wagą podobną, albo mniejszą. To już nie ma znaczenia. Dopóki mam to swoje 61, 62 jest naprawdę ok.