Czasem przychodzi refleksja...
Masochistyczna, w pieśniach opiewana, na grzbietach kozłów stojąca PRAWDA. Wykaligrafowana na moim czole, jak słowo "jebać sąd" na czole pewnego recydywisty. Pogrubiona, kursywą i podkreślona. Zduplikowana. Z interlinią.
Powinna być piękna, prawda? Być gibka jak ciało osiemnastolatki, z naturalnym blond włosem, perlistym śmiechem, inteligentnym dowcipem i zamiłowaniem do podawania mężczyźnie piwa.
Prawda jest bolesna,wygląda jak stara torba i dotarła do mnie jak gwałtowny przypływ.
Nie umiem i nie chcę więcej kreować rzeczywistości tak, aby Ci się przypodobać.
Wiem, że każdy mój wysiłek spezł na niczym. Świadomość Twojego szcześcia jednocześnie mnie zachwyca i jednocześnie pokazuje mi, jak...
...jak chciałbym być kimś innym. Być może kimś, kogo kochasz.
Dla twojej miłości zrobiłabym wszystko.
Czuję, że to wszystko jest jakimś koszmarem, z którego wiecznie chcę się wyplątać, po czym wpadam w inne sieci, które szarpię jak zgłodniały rekin. Wpierdalam się w każde sidła, zamiast stać spokojnie i czekać na słodkie zapomnienie. Powinnam być bardziej rozważna? Chcę próbować żyć z myślą, że nie mam już na co liczyć i że raz zakopane zwłoki w ogórdku nie ożyją i nie zamienią się w ukochanego burka. Ciągle jednak czekam.
Przecież to logiczne! Po co przeprosiny? Po co rozmowy?
Przecież mnie nie kochasz. Jakie prawdziwe.
Prawda mnie dopadła.
I odbiera mi zdrowy rozsądek...
Jedyne, co mnie pociesza to nadzieja, że sny czasami się sprawdzają.