Wszyscy piszą na fejsiku, jak to zajebiście nie było na wakacjach/wyjazdach. Dodają zdjęcia ze swojego niesamowicie nudnego życia, które obchodzi tylko ich drugą połówkę, fanów (albo prawą rękę).
Nie jestem lepsza, bo klikam beznamiętnie pod fotami znajomych "lubię to" i dodaję jakiś bezsensowny komentarz.
I właściwie nie przeszkadza mi to...bo co innym przeszkadza, że oscentacyjnie pokazuję, że coś, kurwa, lubię?
http://www.youtube.com/watch?v=uNd3lqoNp5I
Moc.
Skoro już wkraczamy na etap mainstreamu, to trochę opiszę...dla samej sztuki, co mi leży na wątrobie.
Byłam we Włoszech, byłam na Brudzie i byłam na Brualu. Leczę się z choroby tak grubej, że nie mogę ogarnąć, że to właśnie MNIE dosięgło. W dodatku rzuciłam palenie. Nawet zakłady o to, że zapalę na jakimś festiwalu nic nie pomogły, bo wygrałam wszystkie. Nie mam ochoty na trucie się. Po sześciu latach w końcu mogę odetchnąć pełną piersią. Chyba nawet nie byłam uzależniona (chociaż efekty odstawienia są grube).
Rzucam wszysko jak leci - niechęć, zapomnienie, palenie, t. , marudzenie i gorzkie stany emocjonalne, które tak mi odstatnio dają w dupsko, że to koniec.
Mam ustabilzowane życie, przerywane jedynie chorobą, którą i tak zlewam, bo ciągle mam nadzieję, że to jakiś żart. Znajdę jakiegoś stimpaka i może się uda.
Siedzę sobie "na bilardzie" i właściwie się cieszę, że mam te 3 godziny tylko dla siebie i mogę bezkarnie napisać coś na photoblogu.
Przytyłam pięć kilo i wyglądam teraz jak grube dziecko. Ale nadal cieszę się, że nie jestem blondynką.
PS
Mam jedno zdjęcie z Brutala. Słońce nad scenami. Niech żyje Jagger.