Przyniosłam sobie komputer do kuchni. Jaram szluga.
Za chwilę pewnie sobie podgrzeję parówki sojowe na śniadanie, bo nie ogarnę z głodu.
Siedzę, siedzę i właściwie zastanawiam się, co będę robić, jak już wrócę do Piły. Już zapomniałam, jak to jest być w gronie przyjaciół. Cieszę się, że was wszystkich zobaczę.
Pewnie w trakcie tych moich "ferii" dużo zrobię i bardzo ucierpi na tym moja wątroba i uczulenie na alkohol.
Mikrofalówka już chodzi. Rzęzi. Jest zimno w tej kuchni i zapewne czeka mnie długi romans z naczyniami. B. jest na uczelni i już za nim tęsknię.
"Jest w tym jakiś ponury symbol, że człowuiek rozumny
właśnie z drewna a nie z plastiku produkuje trumny..."
PS
Słońce u B. Zrobiliśmy w weekend zajebistą makietę wieży do Warhammmera. Teraz przynajmniej stół wygląda ładnie. No i ta satysfakcja...mmm...jak wrócę, to będziemy napierdalać makietki lasu. Mmm.