Weekend minął w miare okej. Piątek hajfa po raz pierwszy od pół roku, a w sobote z dziewczynami.
I oczywiście z Palą krzyżówka ;)) która doprowadziła mnie do dość ciężkiego stanu nie ogarnięcia.
Dosżło do mnie wczoraj. Nie. W ciągu ostatnich dni zrozumiałam , że w ciągu ostatnich 2 lat spieprzyłam wszystko co się tylko dało , a nawet to czego się nie dało. Jak? Hm. Mam talent poprostu.
Czuje się źle. Chciałabym coś naprawić , ale czy jest sens? Nie ma. Bo po co? W końcu stało się i już a jak ma być coś to i tak będzie.
Ostatnio ciągle uśmiechnięta , bez jakiś większych problemów. Dzisiaj nagle jadąc z tatą do domu, patrząc przez szybe poleciały mi łzy. Miałam tak ogromną ochotę wybuchnąć płaczem i iść gdzieś sama. Całkiem sama. Jednak ja nie moge tego zrobić. Nie moge zostać sama nawet na chwile. Teraz to zrozumiałam. Jak jestem sama mam za dużo czasu, co wiąże się z ciągłym zastanawianiem nad wszystkim. W wyniku czego myśle o tym co by było gdybym kiedyś postąpiła inaczej. Budzą się gdzieś dawno zakopane uczucia i wgl jakiekolwiek ludzkie odruchy i jest wybuch emocji. Którego później nie potrafie zatrzymać, nie potrafię uspokoić.
Jeśli chcę być uśmiechnięta musze ciągle być z kimś , czymś się zajmować. Potrzebuje naprawić coś. Jedną, jedyną rzecz żeby poczuć się lepiej. Jednak rzecz , którą chciałabym naprawić jest niemożliwa.
Ale jak narazie nie jest wcale tak źle. Nie płacze (oprócz tych kilku łez w aucie) .
Ale nigdy nie myślałam że kilka sytuacji może tak zaburzyć całkowicie moje.. podejście , że tak powiem.