Wiem, że trzeba być twardym a nie "miętkim", ale beznadziejnie się "rozklejam", bo nic nie wychodzi jak powinno. Już nic nie będzie tak jak bym chciała. Czuję, że na wszystko jest zły moment. Przeraża mnie wizja podejmowania decyzji związanych z najbliższą przyszłością. Jak mam podjąć jakąkolwiek decyzję, kiedy jestem łajzą, która się gubi we wszystkim? Co po obronie? Jakie miasto wybrać? Czy postawić na profesjonalny taniec? I jeszcze to pomieszanie w serduchu...
Kiedy zatraca się to, co dawało kiedyś największą moc, jest beznadziejnie. Wszystko mi się pokręciło. Jak myślicie? Ile prawdziwych miłości może przeżyć człowiek? Czy może być tylko ta jedyna prawdziwa, a reszta to już tylko miłostki? Myślę o tym i nie wiem. Czy jak już raz pokocha się kogoś "na zabój "i ten ktoś okaże się nieodpowiedni dla Ciebie, takie uczucie można mieć po czasie w stosunku do kogoś innego, a tamto stare wygaśnie? Może jednak nie wygaśnie i należy o nie walczyć, zamiast wkręcać się w kogoś innego, a potem go krzywdzić?
Wszystko chrzanię