Plener. Puck miasto nudne, nic tam nie ma. Co nie znaczy, że nie mieliśmy tam co robić. Absolutnie nie znaczy, czas minął tam pięciokrotnie szybciej. Nawet raz cyrk przyjechał. Ciekawie było. Uczestniczyłam w zamianie gołębia na zająca.
O wątrobie już nie wspomnę. Choć ona wraca by pomęczyć moją biedną głowę stosunkowo często...
To czubek jest.
Czub.
Po prostu.
Stoję ukryty w schowku i nsłuchuję, serce wli mi w ciemnościch, staram się opanować strach, zająć czymś umysł, sięgnąć pamięcią do życia w wiosce nad wielką rzeką Kolumbia, przypomnieć sobie, jak... aha... pewnego razu tata i ja polowaliśmy na ptactwo w cedrowym gaju w pobliżu The Dalles... ale jak zawsze, kiedy chcę uciec myślami w przeszłość i się w niej schować, strach, który jest pod ręką, przenika przez warstwę wspomnień. Czuję, że najmniejszy sanitariusz nadchodzi korytarzem. Rozchyla nozdrza jak czarne leje, wysuwa w lewo i w prawo nienaturalnie wielką głowę i wciąga w płuca woń lęku z całego oddziału. Poczuł mnie, słyszę, jak parska. Jeszcze nie wie, gdzie się ukryłem, ale już złapał mój trop i szuka dalej. Zastygam w bezruchu...