photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 21 LISTOPADA 2010

Wyczyn oczami Oszołoma

Na wyczyn wyruszyłyśmy z Anią o 7 rano spod mojego domu, zgarniając po drodze Maję oraz Ciomcynę. Droga szła nam gładko, aż do siedlikowa gdzie doszłam do wniosku że trzeba kupić bułki i zjeść śniadanie. No i Marlena uznała, że po co mamy siedzieć pod sklepem, skoro zaraz jest przystanek. Przystanek jednak był daleko. Gdy już tam dotarłyśmy zjadłyśmy po kotlecie Maji a dziewczyny śmiały siię z mojego serka topionego, uznając iz wygląda on jak baton. Potem szybko doszłyśmy do Mikstatu oklejając się WOŚPowymi seruszkami które Ania miała w kurtce. Na rynku w mikstacie zaczęłyśmy konsumować następną część kotletów i krokiety- don wyboru z pieczarkami lub szpinakiem. Oczywiście, spotkałyśmy jedną laskę z troty która nas znała. Później była słodka sesja na lilijce. Chciałyśmy się doweidzeć co ludzie sądzą o harcerstwie, ale nam uciekali.

Z Mikstatu kierowałyśmy się na przygodziczki. Jakaś uprzejma pani pokazała nam jasno i klarownie drogę więc nie miałyśmy problemu z dojściem. Po drodze postanowiły śmy się upewnić co do słuszności kierunku naszego marszu i oblężyłyśmy chłopca, który powiedział nam że dobrze idziemy, po czym prawie spadł z rowera gubiąc gumofilca. Żeby mu nie było smutno, odprowadził go nasz gromki śmiech.

Przygodziczki przywitały nas przenikliwym wiatrem. Ale dałyśmy radę i gdzieś pod koniec tejże wsi zrobiłyśmy sobie mały pzystanek, a ja wracałam sie po zagubioną, lecz jakże cenną reklamówkę z plusa. Chynowa przywitała nas pustką i mżawką- ale ewidentnie, nie było żywej duszy. Przed sklepem, pomiziałyśmy słodkiego psa głupiej baby, która rozmawiała z głupią sprzedawczynią, które nas źle pokierowały. No i na przystanku, na którym miałyśmy przystanek, zaczepiał nas mężczyzna narodowości rosyjskiej (ciekawe czy wizę miał) i zostawiłysmy tam kiełbasę w słoiku. Droga była cholernie długa, po drode zaharcerzyłyśmy tablicę rajestracyjną, poznałyśmy miłęgo pana który jechał na rowerze obstawiać kupony w totolotku, jedząc obiad wyglądałyśmy jak dzieci z buszu i poznałyśmy dziwnego grzybiarza. Kiedy po długiej drodze (około 35km) zrozumiałyśmy, że jesteśmy na krajowej 11 bardzo się zdenerwowałyśmy jednak znak Ostrzeszów 18 km doprowadził nas do furii. Do Górecznika dotarłyśmy podmokłymi rowami, zastanawiając się, czy nie wpadniemy na jakieś zwłoki. Nie przeszkadzało to jednak mamie Ani w zatelefonowaniu do swojej córci i dowiedzeniu się o jej aktualnym położeniu.

W Góreczniku zażarłyśmy czekoladę i ruszyłyśmy dalej chodniczkiem. W Przygodzicach było WiFi, i tam zczaiłam się, że zgubiałam nie swoją czapkę i się po nią wracałam. Marlana z Mają tymczasem zgubiły mapę. W Przygodzicach zdzieliłam jakąś starszą babę ze śpiwora spychają ją na autostradę. Ona i jej mąż bardzo się zbulwersowali. Gdy wyszłyśmy z Przygodzic poczyłyśmy się dwojako- radośnie, bo w końcu mogłyśmy się wysikać i trochę źle, bo znowu musiałyśmy i,ść w przyjedynastkowych rowach, a na dodatek było ciemno i duży ruch też był.

Gdy doszłyśmy do Ostrowa, to miła kobiecina w sklepie dała nam 4 drożdżówki. Poszłyśmy w daloszą drogę. Gdy w końcyu doszłyśmy na rynek, to Maja zaczęła sięmartwić, czy Słobnek nas rozpozna, jednak ten bezbłędnie nas zlokalizował, co nie było trudne. Leżałyśmy bowiem na ławce z ploecakami pod głowami.

Warunki lokalowe nas nie zadowoliły- było głośno i kibel nie był przytwierdzony do podłogi. Maja dostała lilijkę.

O 3 ruszyłyśmy dupy, tak że o 4 w deszczu ruszyłyśmy w stronę dworca. Na dworcu ustaliłyśmy trasę, i szłyśmy jak boty, bez słowa, bez jakichkolwiek odruchów, aż do wschodu słońca, gdzie Ania w lesie który okazał się być prywatnym, załatwiła swój numer dwa.

Potem długo szłyśmy, była tęcza a później zaczęło padać. Na przystanku, w niedalekim sąsiedztwie Raszkowa przysnęłyśmy, a jacyś bezczelni wiejscy chłopi obudzili nas klaksonem swojego prostackiego busa,. Doszłyśmy do Raszkowskiego Dino, gdzie zjadłyśmy sobie jogurty i płatki i chciałyśmy wziąć takie wózki na kółkach, ale nam nie wyszło. Potem władowałyśmy się komuś na podwórek i pytałyśmy się którędy na Pleszew. Nie miałyśmy weny na długie marsze więc nasza prędkość nie była szczególnie zatrważająca.

Po drodze umyłyśmy zęby na jakimś przystanku, zeżarłyśmy zapasy żarcia i poszłyśmy dalej.

Maja ma rację, że nie ma sensu opisywac tej żmudnej drogi. W każdym razie w Taczanowie Drugim zakupiłam sobie puchate skaroetki i wysikałam się na środku chodnika.

W Nowej Wsi rozjechałyby nas dwa auta.

A u Dominiki Full Wypas. TV kablowa, jedzienie, ciepło, wyrka. I przyszedł Koniu :D:D

A po wstaniu (około 13) i ogarnięciu po sobie do okołop 15 posz łyśmy na Krajową 11 i tam dłuuuuuugo łapałyśmu stopa. Zatrzymał się bardzo życiowy chłopak. Ale wkurzyłam się, że wcześniej zgłosiłam się na ochotnika na przednie siedzenie. Chłopak miał maksymalnie 25 lat, z wykształcenia był technikiem leśnictwa, pracował w Chynowie, był myśliwym, jego brat jeździł na motorze, mieszkał w Ostrowie, miał auto na Wrocławskich blachach, jego kolega prowadzi w Ostrzeszowie sklep z ogumieniem, był myśliwym, wracał z polowania i nie zabił loszki tylko dlatego, że była z warchlakami.

Po dojechaniu do Ostrzeszowa, zeżarłyśmy pizze i poszłyśmy do domów.



KRÓTKO MÓWIĄC BYŁO FAJNIE.


Pozdro 350 Zrób mi herbatę

Oszołom