ja jebie. jak czasami czytam te pierdy, które tu piszę to najpierw pizgam smiechem a potem zastanawiam się czy ja jakaś jestem jebnięta i sibie mówię 'dziewczyno przestań ćpać, zmień dilera, jesteś u Twojej Starej za takie rzeczy'. boje się że jestem jakaś wariatka z miasta wariatkowa. co się trzęsię przed swoim laptopem w nocy, gdy śpi się już dawno i sobie napierdala na klawiaturkę jakąś rzyganine tandetnych słów i tanich prawd i się śmieje ludziom tym co to czytają prosto w monitor, że oni COŚ takiego czytają i że jeszcze im się czasem to podoba... słodkie, jak małe naiwne dziecko z jeszcze czystym pampersem. chwyta to za serce. o kurwa! klaszczmy wszyscy w dłonie. a teraz sobie jebnijmy w czoło. kandyat na szaleńca zgłasza swoją kadydaturę. można zacząć zbierać głosy. organizować kamapnię. wybierzcie mnie! to ja od zawsze chciałam być szaleńcem. już to nawet wróżka wywrózyła mojej kumpeli jak się była za 50 złotych pytać o miłość i prawo jazdy. powiedziała, że jej, że jestem na liście już. i mam całkiem duże szanse, bo dużo innych stratujących przy mnie blado wypada. komisja już się też zebrała. nawet mi się udało plastikową szklanką podsłuchać rozmowę. i mówili, że ja to 'ej weź przestań. ta to już dawno sobie powinna drukować żółte papiery. zresztą żółty jej pasuję pod oczy. ona to już praktycznie jebnięta. teoria tylko ją jeszcze jakoś trzyma wśród względnie normalnych, nieprzebadanych'. i ja to usłyszałam to ja już podejrzewam jaki będzie wynik. znam werdykt. już sobie wyobrażam wręczenie nagród. rozdanie złotych pojebów. i fanfary, brawa, światła, kamera, akcja. schodzi po wielkich schodach baba w złotej skuni. cycki się jej wylewają ze złotej skuni. gra orkiestra. na telebimie liść laurowy się obraca, taki stajd. i ona ogłasza do mikrofonu 'witam państwa na gali rozdania złotych pojebów. wreczymhy tutaj statuetki złotych pojebów do szpiku już pojebanym ludziom. nie do odratowania. niech mają na tą pojebną drogę jakąś chujową statuetkę. niech się chują cięższy plecak niesie' i wyczytuje moje nazwisko w jedynej kategorii i praktycznie zero konkurencji i nagle światła gasną i wybuchają sztuczne ognie. Łał! Moje zjęcie zmiast laurowego liścia i wiienic z laurowych liści na mą głowę. gra orkiestra. wołają mnie na scene. a ja im wielkie pierdolcie się! fak ju im pokażę i dupę ja już będzie trzeba drastyczniej. ja się nie pcham w taką komercję. ja wraiuję, ale po cichu. ja ci tego nie pokażę. ale w środku siedzę w białym kaftanie. mam usta zatkane taśmą i tylko niektóre słowa przez nią wylatują. te ważne więzną w gardle. nie wychodzą nawet zmotywowane wiśniówą. litrami jej ohydnej i obrzydliwej. fuj. musmiy się wybrać. koniecznie. bo blanty musimy chyba rzucić. wszytskie dalsze, pochodne, większe gówna też. bo trochę już wiarujejmy. i nam odbija. wciąż te same słowa i te same obrazy przemykają przez głowę. dzień w dzień te same schematy. te same obrazy przezd oczami. ten sam żal. to samo przykro mi bardzo. codziennie z tym samym zasypiam i to samo mi się potem śni. tracę rzeczywistość wokół siebie wraz z ludźmi, na których mi zależy. Każdy z nich zabiera coś ze sobą. i już chyba nie umiem się głośniej śmiać w towarzystwie. kładę się spać z certyfikatem na szaleńca w antyramie nad łóżkiem. jestem już wariatem.