DELIKATNE PIERZASTE CIAŁKA
Wielki płacz wzniósł się z zagród i rzeźni,
i Śmierć, zmęczona skargami i złorzeczeniami,
wycofała się do swego podziemnego garażu.
Była wciąż młoda, ta praca była dla niej udręką.
A ludzie odcięci od mocy, stanęli, jak tramwaje.
Odebrano im przyciągaie, zaczęli się unosić.
Nie wypierali już wody, zaczęli tonąć.
Każdy człowiek stał się osobnym, ciemnym pomieszczeniem.
Mała dłoń, co pewnie naciskał na ich kręgosłupy, nagle zniknęła
i ludzie zwariowali, by zatrzymac się w miejscu,
jak płatki opadłe z kwiatów.
Ludzie wsiadali, wysiadali, wsiadali i wysiadali z metra,
tkwiąc na tym samym przystanku.
Zegary marniały w antykwariatach,
ze wskazówkami ułożonymi do snu.
Pozbawieni czasu i przemijania, ludzie tracili piękno.
Przestali sypiać, tygodniami goniąc bezdomne psy.
Pierwsze zareagowały resztki kościoła.
[...]
Ale wkrótce i tym przestano się interesować.
Wtedy władzę przejeła armia.
Żołnierze biegali po ulicach, znacząc żywych czerwoną faebą,
Jesteś martwy, mówili.
Może jutro, opowiadali ludzie, dziś po prostu oddychamy;
patrz na niebo, patrz na kolor trawy.
Gdyż bez Śmierci, każdy z kolorów pojaśniał.
Aż w końcu zebrał się kongres biznesmenów,
bo wraz z odejściem Śmierci, pieniądz stracił wartość.
Udali się w miejsce, gdzie Śmierć czekała w białym pokoju.
Siedziała na podłodze i wyglądała jak małe dziecko,
miała bladopłowe włoski i oczy koloru czystej wody.
Na kolanach trzymała czerwoną piłkę, ciężką brakiem życia.
Biznesmeni schlebiali jej.
Zrobimy z ciebie królową, mówili.
Ja już jestem królową, odpowiedziła Śmierć.
Umieścimy twoje oblicze na wszystkich pieniądzach świata.
Ono jużtam jest, odpowiedziała Śmierć.
Uwielbiamy cię, i nie chcemy bez ciebie żyć, powiedzieli biznesmeni.
Śmierć odparła: - Rozważę waszą propozycję.
Jak zwrócono ludziom Śmierć
Najpierw zaczęły umierać najmniejsze stworzenia -
bakterie i niektóre insekty.
Nikt nie zauważył.
Potem ryby zaczęły wypływać a powierzchnię;
jaszczurki i drzewne żabki odpadały od wygrzanych słońcem skał.
Wciąż nikt tego nie widział.
Potem ptaki zaczęły spadać z góry,
i gdy słońce odbijało się od błękitnych piór sójki,
prązowych sokoła, białych piór gołębicy,
ludzie unieśli głowy i wskazali na niebo,
a ze spragnionych ulic wzniosły się okrzyki powitalne,
jak sieć, by złapać deliatne, pierzaste ciałka.