- Nie ma mowy, nie będziesz się po nocach włóczyła. Jeszcze ci się cos stanie!
- Umiem sobie poradzić - uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, ze kiedyś brałam lekcje judo - Do zobaczenia jutro w hotelu!
W niedzielę o 16.00 miał się odbyć mecz Tarnów - Rzeszów. Z tego co mówili chłopaki to było ważne. Chcieli wygrać za wszelką cenę. Derby czy coś takiego.
Umówiliśmy się, że pojadę busem z Maćkiem, a Paweł z Kacprem. Wzięłam też ze sobą brata.
Przez całą drogę gadałam z kolegą. Poznałam też jego tatę i brata. Całkiem mili. Fajnie się dogadywaliśmy. Troche już wiem o żużlu, chłopaki mi dużo opowiedzieli.
- Idziesz z nami do parku? - zapytał Maciek.
- Przecież mieliśmy iść na mecz.
- No tak - zaśmiał się - chodzi mi o park maszyn. Tam, gdzie się przygotowujemy do każdego biegu.
- Aaa - zaczęłam się śmiać sama z siebie - no, jeśli nie to będzie problem.
Zaparkowaliśmy na stadionie. Chłopaki wszystko wynieśli z busa i rozłożyli się w boksie. Zaraz za nami przyjechał Kacper z Pawłem i zajął miejsce koło boksu Maćka. Też chwilę pogadaliśmy. Dowiedziałam się wszystkich najważniejszych informacji. Gdzie co jest i kto jest kim. W pewnej chwili podszedł do nas wysoki chłopak.
- Siema, miło was widzieć - przywitał się.
- Cześć! Poznaj naszą koleżankę, Ankę.
- Hej, jestem Łukasz - podał mi rękę.
- Anka, miło mi.
- Skopiemy wam dziś tyłki, przygotujcie się - zaśmiał się GinGer.
- Uważaj, nie będzie tak łatwo! Objedziemy was po całej linii!
- No chyba śnisz! Co powiesz na mały zakładzik?
- Dobra! Tym razem który z nas zdobędzie więcej oczek?
- W porządku. Zasady takie jak zwykle. Powodzenia, przyda ci się! - powiedział Kacper z cwaniackim uśmiechem.
Atmosfera wśród zawodników była ciepła. Każdy podchodził do innych i zagadywał. Paweł mówił, że Rzeszowa nienawidzimy. Taką mamy wiarę i tego się trzymamy. Przytaknęłam tylko bo tego nie rozumiałam. Przecież widać było, że zawodnicy się szanują.
Miałam to zrozumieć dopiero podczas meczu.
Chłopaki wyszli na tor i wsiedli na platformę. Objeżdżali stadion dookoła i wszyscy kibice im klaskali. To chyba musi być fajne uczucie. Ja w tym czasie stałam z Pawłem i Dawidem na podeście i bacznie wszystko obserwowałam. Kiedy zawodnicy zsiedli i ustawili się na starcie, jakiś mężczyzna ich przedstawiał. Kiedy przyszedł czas na drużynę tarnowską, mówił imię, a cały stadion krzyczał nazwisko. To było piękne! Pewnie niesamowite uczucie słyszeć, jak kilka tysięcy ludzi z radością wypowiada twoje nazwisko.
Po prezentacji do swoich boksów wpadli wszyscy zawodnicy i zaczęli grzać motocykle. Maciek miał startować w pierwszym biegu, Kacper w drugim.
- Życz mi powodzenia - powiedział Maciek wkładając kask.
- Powodzenia - uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu.
Ruszył na tor, a ja podeszłam pod bandę oglądać zawody. Jakieś poprawki i czterech zawodników podjeżdża pod start. Stają nieruchomo i kiedy taśma idzie w górę, wystrzelają jak na komendę. Maciek w czerwonym kasku wysunął się na wprowadzenie i cały stadion zaczął bić brawo. Kiedy do niego dołączył inny zawodnik w niebieskim kasku, wszyscy podnieśli się z miejsc i zaczęli machać szalikami. Fajnie to wyglądało. Ostatecznie dwóch naszych przyjechało pierwszych. Ten facet, który na początku przedstawiał wszystkich, znów zaczął mówić do mikrofonu "Pierwsze podwójne zwycięstwo przywożą.. Maciek?" "Janowski!" - krzyczał każdy kibic.
Szczęśliwa para wróciła do parku.
- Gratuluję, przyjechałeś pierwszy - uśmiechnęłam się.
- Dzięki tobie. To ty mi życzyłaś powodzenia.
- Taak, to w pełni moja zasługa - powiedziałam w zadumie, z czego wszyscy się zaczęli śmiać.
Następny bieg nie należał do Kacpra. Przyjechał przedostatni, ale i tak bieg wygraliśmy. Rywalizował z nim ten Łukaszem, którego poznałam przed meczem. Kiedy wjechali do parku, ten podszedł do GinGera.
- I widzisz? Jak na razie wygrywam!
- Jednym punktem kochanie. Poczekaj co będzie dalej.
- I tak to wygram słodziaczku - zaśmiał się i odszedł.
Popatrzyłam na Kacpra pytająco. Odpowiedział mi Paweł.
- Oni tak zawsze, nie przejmuj się.
- Nie żebym zmienił orientację, czy coś - zaśmiał się Gomólski.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Matołki :)
Po kilku biegach nastąpił czas na kosmetykę toru. Tak to się nazywa fachowo. Zgłodniałam i burczało mi w brzuchu.
- Głodna? - zapytał Maciek.
- Troszkę.
- Paweł, idź z nią i coś sobie kupcie. Trzymajcie - dał mi kolorową opaskę - Dzieki temu dadzą wam kiełbaski za darmo.
- Ok, dzięki - uśmiechnęłam się i złapałam kuzyna za nadgarstek.
Kiedy odbierałam zamówienie, obróciłam się i wpadłam na jakiegoś chłopaka. Zawartość mojego talerzyka wylądowała na ziemi.
- Sorry.
- Sorry? I myślisz że to pomoże? Znów muszę czekać w tej cholernej kolejce bo jakiś frajer nie umie chodzić!
- Przecież cie przeprosiłem. Wejdź przede mną.
- Dzięki, obejdzie się - parsknęłam, obróciłam się i stanęłam na końcu kolejki.
Paweł miał sam wrócić do parku. Ja sobie poradzę.
10 minut później dotarłam do znajomych.
- Co tak długo?
- Jakiś kretyn nie ma oczu i wszedł we mnie przez co straciłam swoją kiełbaskę i musiałam znów stać w kolejce.
- Biedactwo - zaśmiał się dotąd milczący Dawid.
- Ty się kochanieńki nie odzywaj. Dużo straciłam?
- Jeden bieg. Ale przegraliśmy 2:4 więc nie masz czego żałować.
- Boże, jak go jeszcze zobaczę to zabiję!
- Spokój siostrzyczko. Wdech i wydech! - mówił rozbawiony Dawid.
Posłałam mu tylko mordercze spojrzenie, usiadłam na ławeczce i zabrałam się za jedzenie.
__
Część dalsza wkrótce :)