Dziś mija pół roku odkąd jesteśmy razem. Nie tak wyobrażaliśmy sobie dzisiejszy dzień... Miało być świętowanie, zabawa, a tymczasem w nocy odwiedziła nas ekipa karetki pogotowia...
Malutka od niedzieli ma straszny katar i kaszel spowodowany spływaniem wydzieliny z noska do gardła. W nocy, gdy Córeczka się przebudziła, zaczęła strasznie kaszleć, nie mogła wypluć wydzieliny i bardzo się zdenerwowała. Zaczęła do tego bardzo płakać i z tego wszystkiego nie mogła złapać oddechu... Próbowałam ją uspokoić, poklepywałam po pleckach, a mąż w tym czasie dzwonił po pogotowie. Na szczęście przed ich przyjazdem udało się w miarę uspokoić Malutką i zaczęła spokojnie oddychać.
Dzisiaj czeka nas lekarz, nasz ulubiony. Mam nadzieję, że zapisze coś na ten kaszelek i że osłuchowo będzie wszystko w porządku.
Co do ekipy pogotowia, to jestem załamana. Lekarka była tak niemiła, że miałam ochotę ją wyprosić. Gdy tylko zobaczyła Małą, to stwierdziła: "No przecież oddycha, nie kaszle, to o co chodzi?!". Tłumaczyliśmy jej, że jeszcze chwilę temu córka się dusiła, a ona na to, że jak kaszle to jest dobrze, bo to znaczy, że radzi sobie z chorobą i że teraz leży spokojnie, więc o co chodzi. Tysiąc razy powtórzyła "o co chodzi". W końcu zmierzyła saturację, stwierdziła, że jest wszystko w normie, ponarzekała i wyszła. Nawet nie osłuchała Małej, nie zajrzała do gardła, nie zapytała, czy je, jak śpi. Koszmar. Jedynie pielęgniarka jeszcze chwilkę została i udzieliła nam kilku wskazówek (choć co prawda wszystko to zdążyliśmy przeczytać już w internecie).
Kochane, życzę Wam dużo zdrowia, bo ono jest najważniejsze!