Dawno nie dawałyśmy znać, co u nas. Więc mamy trochę zaległości. Dzisiaj mija dokładnie miesiąc nasze pobytu tutaj.
W ostatnim tygodniu dużo się wydarzyło, więc w wielkim skrócie:
-w piątek byłyśmy w Brukseli, z naszą nowo poznaną (w pralni) koleżanką Marine. Marine pochodzi z Brazylii. Podróżowgoała z nami metrem po Brukseli, razem oglądałyśmy centralny plac w Brukseli - Grote Markt (Central Squere), byłyśmy w muzeum czekolady (zdjęcie w następnym poście), a na koniec jadłyśmy gofry z nutellą (za dużo nutelli).
Co się tyczy centralnego placu (zdjęcie powyżej), chyba na każdym zrobiłby wrażenie... Z resztą w takim celu go wybudowano - miał wzbudzać podziw, być wysokiej klasy wizytówką miasta.
Osobiście, najbardziej w Brukseli lubię czekoladę i muzeum czekolady (jest tam taki młynek z płynną czekoladą i przed wejściem na zwiedzanie i demonstrację, można sobie maczać w niej herbatniki i jeść tyle, ile się chce! Szczerze mówiąc, nawet chciałam tam zamieszkać!).
-w sobotę poszłyśmy na zakupy do Coloryuta (taki tani sklepik, coś jak mini makro). Byłyśmy też na zakupach w Hemie, chyba dzień później (lub we wtorek? Natalka, poprawiaj mnie, Ty masz lepszą pamięć). Najważniejsza zdobycz z tych zakupów to deska do krojenia za 2 euro (wreszcie nie trzeba kroić warzyw w powietrzu!) Najśmieszniejsza przygoda: poszukiwałam kubka przenośnego aby móc wynosić kawę z domu (często wybieram się na ostatnią chwilę, i zapominam, że miałam wypić kawę; w Leuven jest bardzo niskie ciśnienie, a zasypianie na zajęciach byłoby odebrane jako coś bardzo niekulturalnego). Przechodząc po sklepie, chwyciłam do ręki czajnik piknikowy:
-hej, Natalka, znalazłam sobie coś na kawę do szkoły!
---> efekt = 15 minut śmiechu (cie-szmy-się -z małych rzeczy-...)
Po prostu wyobraziłyśmy sobie, że ewidentnie chodzę do szkoły z czajnikiem!
-w niedziele karmiłyśmy kaczki starym chlebem w centralnym parku Leuven. Spotkałyśmy tam pewną starszą kobietę (l. 84), która zaczęła do nas rozmawiać po duńsku/flemish/ po grecku i w innych językach, których nie rozumiałyśmy.... i w końcu po angielsku ... :o
Była to bardzo miła Pani, która życzyła nam dobrego pobytu na studiach, rekomendowała naukę języków (stwierdziła, że nauka jest dla niej czymś jak eliksir młodości) oraz utwierdziła nas w przekonaniu, że karmienie kaczek jest bardzo zabwanym, miłym zajęciem (giving food to animals... amusement).
Potem byłyśmy w Learning Center Agora, gdzie uczyłyśmy się pilnie do 19 (w innym poście opowiem Wam co to za miejsce).
...
- w poniedziałek na zajęciach pierwszy raz się przełamałam i zadałam pytanie wykładowcy. Wcześniej bardzo się bałam, że popełnię jakiś błąd językowy. Ale przecież mamy prawo popełniać błędy! Po lekcjach zapoznałyśmy się z dziewczyną z Austrii (Wiedeń), z którą zjadłyśmy zupę na stołówce studenckiej. Po wycieczce do Brukseli z Marine, była to kolejna okazja do gadania po angielsku :D Nasza taktyka to technika maksymalnej ekspozycji na bodziec: wystawiaj się jak najczęściej na konieczność gadania po angielsku tak, aby przełamać barierę językową.
Nie będę opowiadać całego tygodnia... jednak codziennie dzieje się coś niezwykłego. Każdy dzień jest inny i wyjątkowy. Polecam Wam z całego serca pisanie pamiętników/dzienników! Jawnych lub prywatnych, tylko dla Was.
To pomoże Wam kształcić pamięć do bardziej specyficznych wspomnień, a badania pokazują, że taki rodzaj pamięci chroni przed depresją i wieloma innymi zaburzeniami emocjonalnymi oraz pomaga w ich leczeniu... (wiem to z super zajęć z przedmiotu Emotion and Learning, które odbyły się wczoraj! I mnie i Natalce, bardzo się one podobały).
Trzymajcie się ciepluchno, nie dajcie się podłamać zimie, i łapcie gorące pozdrowienia z tego małego, śmiesznego miasteczka - Leuven!
Zosia