To miasteczko żyje, a jego bijące serca są wszędzie, gdzie stare kościelne wieże. A jest ich tutaj (tak jak kościołów) bardzo dużo. Słychać je z różnych zakątków tej niezwykłej krainy.
Każdy dzwon śpiewa inną melodie. Śpiewa ją po swojemu, w swojej unikalnej barwie, której nie ma żaden inny dzwon. Jeden śpiewa miękko i delikatnie, jakby dziecinnie. Inny znowu bardziej twardo i poważnie, jak blaszany dostojny pan.
Taka pojedyncza wypowiedź nie trwa długo. Co najwyżej minutę lub dwie. Dzwony są wysoce zsocjalizowane. Zgodnie z zasadami ding-dongowania, pojedynczy kolega może się produkować tylko jakiś tylko czas, aby dać możliwość śpiewania innym. Kultura to podstawa! Nie śpiewa się wtedy, gdy ktoś inny śpiewa, nie wchodzi się drugiemu w słowo. Także, słuchaczowi trzeba dać czas na odpoczynek, chociażby pare minut.
Dlatego są ustalone pory dzwonienia.
Dzwony wymieniają się turami. Słuchając tego ma się wrażenie, że odbywa się tu jakaś interesująca rozmowa. I tak, pewnego środowego wieczoru usłyszałam jak jeden stary blaszak opowiadał interesującą historię. Na co inny młody i przyjazny dzwoneczek miękko odpowiedział na jego spostrzeżenia. Następnie było jeszcze wiele innych wypowiedzi. Trudno opisać wszystkie barwy dźwięków dzwonów bijących z wież w Leuven. Grunt powiedzieć, że jest ich wiele i są rozmaite. Cóż, każdy przecież widzi ten świat inaczej.