Nienawidzę wszystkich pór roku, w których jest robactwo! Niech trwa wieczna zima!
W nocy okazało się, że mam w pokoju komara. Obudziłam się, kiedy wbił mi się w prawe oko. Uderzyłam się w twarz i wydawało mi się, że go zabiłam, miałam go przecież w ręce i rzuciłam na podłogę. Niestety rano okazało się, że przeżył. Nie było go na podłodze, a lewe oko ledwo udało mi się otworzyć... W ramach zemsty postanowił wbić się w moją drugą powiekę. O ile przy pierwszej udało mi się szybko zareagować i spuchła mi tak, że wyglądałam jedynie jak osoba z syndromem downa, tak przy drugiej napił się do oporu wpuszczając przy tym tyle śliny, że moje lewe oko prawie całkowicie zniknęło. Rano wygrałam wojnę - znalazłam go na ścianie i zabiłam. Jednak dwie wcześniejsze bitwy przegrałam i nadal mam na sobie ślady walki.
Nie żebym miała dzisiaj wieczorem iść z Justyną do Maniany, wypiękniona i podnąsząca sobie zbyt niską samoocenę przez spławianie kolejnych facetów. Nie, nie, absolutnie nie miałam tego w planach.
Zrobiłam zamówienie dla Eris, bo skończyła jej się karma i żwirek. Serce mnie bolało kiedy robiłam przelew na 350 złotych. Niby to tylko co trzy miesiące (a teraz zamówiłam też trochę karmy mokrej, więc mam nadzieję, że wystarczy na dłużej), ale zawsze boli tak samo.
Ponarzekałam. A teraz czas na bardziej pozytywne wieści. Udało mi się dzisiaj zrobić tyyyyyyle rzeczy. Przesadziłam kwiatki, zasiałam nasiona, wysprzątałam mieszkanie, zrobiłam obiad, poczytałam książkę, byłam na zakupach i na spacerze. W sumie jak wszystko wypisałam, to nie wydaje się to wcale jakimś wielkim osiągnięciem. Ale biorąc pod uwagę to, że ostatnio częściej przeważają dni, kiedy wyjście z łóżka wydaje mi się niemożliwe, to jest to jakiś postęp. Jakiś czas temu przyjęłam zasadę, że będę bardziej skupiać się na małych osiągnięciach, niż dołować się porażkami. Oczywiście nie działa to idealnie, bo przez większość czasu mam do siebie o coś żal, ale tak ze 3 razy w miesiącu zdarza mi się, że jestem zadowolona z tego co zrobiłam.