znowu mam wrażenie że jestem głupia,
może nie tyle głupia co pod poziomem.
poniżej.
że nie powinnam sie wgl wypowiadać bo moja wiedza jest mała jak ziarenko soli.
soli w ranie.
i to tak boli.
wiedza mnie boli?
nie.
boli mnie ilość tej wiedzy.
tak wiem nie można wiedzieć wszytskiego.
i w każdej dziedzinie sie orientować.
ale sa informacje ktore 'wypada wiedziec'.
nigdy nie powiedziałam o sobie że jestem nienormalna.
bo nie ma ludzi nienormalnych.
nie lubie jak ktoś tak mówi o sobie.
'a mi to zawsze sie coś przydaży'
'ja to zawsze coś nienormalnego wymyśle'
...
macie tak czasem,
że jak kończycie obiad i zostaje wam na talerzy kęs każdego produktu to sie zastanawiacie co zjeść ostatnie,
który smak chcecie czuć jako ostatni?
może słodkawa, spęczniała skorbia?
lub też sfermentowaną ciecz która pozostawi osad na jezyku?
żeby sie ustabilizować chociażby emocjonalnie potrzeba czasu.
dużo czasu.
i jeszcze więcej cierplowości.
plany na przyszłość?
żadnych.
nie planuje żeby sie nie rozczarować.
a czy przypadkiem brak planów nie powoduje demotywacji?
wiec jak to zrobić?
nakręcać sie planując?
bać sie porażki?
bo chyba można mówić tu o porażce?
osobistej przegranej.
być przegranym przed samym sobą.
bo to chyba jest najstraszniejsze.
uważać sie za COŚ bezwartościowego.
ale po co w tym tkwić i sie dołować?
co to daje oprócz nieprzespanych nocy i bolów głowy?
już nie wiem co o tym myśleć.
dobrze że mnie już to tak do samego żywca nie dotyczy.
chyba.