Gdy patrzę na dzisiejsze dzieci współczuję im tego, że urodziły się właśnie w XXI wieku. Ich dzieciństwo to leżenie na kanapie i oglądanie beznadziejnych, przepełnionych przemocą kreskówek typu Johny test, czy Kick strach się bać, granie w Metina, GTA, czy Fifę, bo przecież trzymanie joysticka i naciskanie klawiszy jest o wiele ciekawsze niż biegania po trawie i kopanie rzeczywistej piłki. Czy któreś z dzieci wie jeszcze, co to jest wieczorynka? Siedmiolatek, nie posiadający telefonu komórkowego jest taki niedzisiejszy i przy okazji wyśmiany przez resztę kolegów, którzy mają smartfona, MP3, tableta i różne takie cuda. Teraz wszyscy konkurują ze sobą już od najmłodszych lat, a dziecko, chcąc nie chcąc, by nie zostać wykluczonym z klasowej społeczności, musi nadążyć za innymi& i za trendami, które tak szybko się zmieniają. Autorytetem dla dziewczynek jest Hannah Montana , a dla chłopców Ben10. Każdy musi mieć konto na facebooku, czy już nieco przestarzałej naszej-klasie, bo przecież bez tego, nawet dziecko w podstawówce nie istnieje. Mimo dziesiątek posiadających zabawek maluchy nie mają co robić, bo samochodzik już się znudził, lalka przestała być ładna, a przecież na podwórku nie ma co robić. Gdzie podziała się ich wyobraźnia i sto pomysłów na minutę w co można się pobawić?
Moje dzieciństwo, mimo że bez tych wszystkich zabawek, komórek, bez Internetu i setek kanałów z kreskówkami było o wiele ciekawsze. Wakacje spędzało się na trzepaku, na który schodziły się dzieciaki z sąsiedztwa. Wszyscy konkurowaliśmy ze sobą kto dłużej utrzyma się wisząc do góry nogami. Czasami mama krzyknęła z okna krew wam napłynie do mózgu i wtedy wszyscy posłusznie schodzili, by za chwilę znów zawisnąć głową w dół. Wygrane dziecko dostawało od reszty cukierki podkradzione z domów. Kieszonkowe wynoszące 10 zł zawsze wystarczało na cały miesiąc. Raz w tygodniu oranżadka za 50 groszy, do tego jakiś wodnisty lód i batonik. Ile to dawało radości. Czasami uzbierało się 2 zł na przepyszną gumę Huba Bubę, którą częstowało się z dumą resztę dzieciaków. Na wsi, w czasie żniw największą atrakcją był przejazd kombajnu obok domu, wystarczyło, żeby ktoś krzyknął Kombajn jedzie!!! , wówczas każde dziecko czym prędzej biegło do płotu i podziwiało ogromną maszynę, marząc o tym, aby znaleźć się w środku. Niektórym dzieciom się udawało. Mi także. Mój dziadek, każdego roku pomagał przy żniwach i jeździł kombajnem zabierając mnie od czasu do czasu ze sobą. Wspaniale było patrzeć na zazdrosne koleżanki i kolegów. Było to coś, czym należało się chwalić. Piaskownica to drugie miejsce, zaraz po trzepaku, gdzie spędzało się mnóstwo czasu. Chłopcy budowali zamki z piasku, a dziewczęta robiły babki śpiewając przy tym Babko, babko udaj się, bo jak nie, to cię zjem., do tego przygotowywało się sałatki z liści, traw, kwiatów, gałązek i sos z błota. Niewiadomo czemu, miałam manię jadania piasku, gdy nikt nie patrzył. Uwielbiałam, gdy maleńkie ziarenka zgrzytały mi o zęby. Nieraz dostawałam za to burę od rodziców, po czym nie mogłam wychodzić na dwór. Wtedy to ja z kolei z zazdrością obserwowałam koleżanki, które gotowały coś w piaskownicy. Gdy trochę się podrosło, a rodzice pozwalali wychodzić nam poza teren podwórka w pobliskich laskach budowało się bazy z gałęzi wiązanych sznurkiem. Najlepiej gdy baza znajdowała się w pobliżu jakiegoś zboża. Wtedy to wszyscy szliśmy na wielką zabawę w chowanego. Oczywiście szukał ten, kto przegrał w kamień, papier, nożyczki. Wysokie kłosy zawsze nas przerastały. Raz szukałam moich przyjaciół ej bazy bite dwie godziny. Gdy zaczęło się ściemniać pobiegłam z płaczem do domu. Potem okazało się, że wszyscy po 15 minutach znudzili się bezczynnym siedzeniem w swojej kryjówce, wyszli ze zboża i znaleźli sobie inne zajęcie. Nawet taki wybryk dzieciaków z bazy nie sprawiał, że się pokłóciliśmy. Między nami nie było mowy o nienawiści, chyba, że do członków innej bazy, którzy nieraz zniszczyli nam nasze miejsce zebrań. W weekendy każde dziecko oglądało Hugo, marząc o tym żeby kiedyś naprawdę zagrać w tę fascynującą grę. Czasami rodzice mówili Jedziemy do supermarketu. i wówczas w oczach pojawiały się iskierki, a w głowie już wyobrażaliśmy sobie te regały, tysiące różnych produktów i jazdę w wózku na zakupy. Zazwyczaj ubłagało się rodziców, żeby kupili coś słodkiego, a wtedy było się najszczęśliwszym dzieckiem pod słońcem. Do szczęścia nie potrzebowało się wiele.
Mieliśmy w sobie tyle empatii i współczucia, że gdy znajdowaliśmy zdechłe zwierzątko, nie potrafiliśmy go tak po prostu zostawić. Chowaliśmy wszystko. Myszki, wróbelki, motyle, a nawet żuki. Pudełko od masła zastępowało małą trumnę, a związane patyki krzyżyk. Niedaleko naszej bazy był cmentarz dla zwierzaków, na który od czasu do czasu zanosiliśmy kwiatki zerwane na łące.
Wspominając te wszystkie wspaniałe chwile beztroskich lat dzieciństwa rodzi mi się w głowie pytanie gdzie podziała się kreatywność, spontaniczność i wyobraźnia dzisiejszych dzieci? Dlaczego od prawdziwych przyjaciół wolą one wirtualne znajomości? Czemu zabawy na dworze nie dają żadnej radości? Zaledwie 10 lat temu wszystko wyglądało inaczej. Zwykła, owocowa guma do żucia sprawiała, że na twarzy dziecka pojawiał się uśmiech. Ile dziś trzeba zapłacić za chociażby uniesienie kącików ust przedszkolaka? Przeraża mnie rozwój tych wszystkich technologii i postęp świata, który tak naprawdę tylko z pozorów wygląda na łatwiejszy, wygodniejszy, nietrudny.
Dzieciństwo jest jedyną porą, która trwa w nas całe życie.