mimo ogromnych fizycznych oporów
udało mi się wtedy przedrzeć
przez dobę.
przy drugim piwie
gdym słał mejla już czułem że
mózg mam w łóżku,
po czterech byłem warzywem.
może nie warzywem.
zombie.
jako że reprodukcja nie wchodziła w grę
to inny prosty odruch,
żarłem.
do snu.
ejże,
nie jest tragicznie.
dostałem ostatnio prezent na
imieniny
których jeszcze nie było,
a kiedy nie wiem kiedy są.
dostałem
wagę.
nie warzę już 100 kilo,
jeno 96 :D
poznanie,
rozpoznanie.
szedłem do pracy,
przeszedłem sklep-piekarnie
i na wysokości
przystanku ktoś rzuca mi
-cześć.
mijamy się ramieniem,
kiedy wreszcie dochodzi mi
co to za gęba,
odwracam się i odpowiadam.
było to dziwne bo przecie gapiłem mu się w gębę,
do połowy przysłoniętą kołnierzem
i do połowy zakrytą czapką,
tak ze ślepił się na mnie
i pewnie czekał aż burknę pierwszy.
jednak nie poznałem go.
10 minut dalej w drodze,
przy strażakach miejskich
koleżka inny z kolei nie poznał mnie.
to taka znajomość ze stacji.
doskonale rozumiem to że nie przyodziany w
zieloną koszulkę
i nie stojącego za kasą,
czyli widok mego tłowia na nogach
może dezorientować.
przywykłem też do tego że
ludzie którzy w sklepie od progu rzucają
witanie,
cieszą gęby,
żartują ze mną,
już poza obrębem stacji udają że nie znają mnie wcale
albo zmieniają stronę ulicy.
luz,
tego typu kurestwo
też już mam wyuczone.
tera najdziwniejsza część.
wyszedłem z Marianem na szluga
kiedy on o 22 już skończył
i miał jechać do domu.
podjeżdża auto.
mą głowę nawiedza myśl,
nosz kurwa,
innej stacjii na świecie nie ma?!
wypierdalać!
od strony pasażer wysiada takie szczudło,
w czerń przyodziane
i lezie mi do sklepu.
no to zapierdalam skasować.
dobiegam do kasy,
sprzedaje szlugi.
ten wychodzi.
zostawił mnie z luką.
bo zapierdalam po odmętach pamięci.
sru!
pizdu!
chuj.
no tak,
Wojtek.
owy wysoki wygibas,
był kolesiem z plastyka.
chyba niecały rok towarzyszyliśmy sobie
w pociągu
i mijaliśmy się na przerwach.
obciął długie czarne kudły,
co mi się wydawało niemożliwe,
schudł jeszcze bardziej,
ale poznałem go po tem nosie
garbatym
i oczach które szmatą patrzyły.
wypierdolili go ze szkoły
za niedostateczne wyniki.
jaki on w tamtym czasie mi sie zajebisty wydawał.
starszy kolega,
okiełznający strukturę filmu
i sztuki, komiksu, animowanego świata.
uau!
pochłaniałem wiedzę którą mi przekazywał.
taki zajebisty mi się wydawał.
no i go wyjebali,
a ja zostałem jak
uczeń bez mentora
kiedy to szkolenie niedobiegło końca.
nie wiem czy wczoraj mnie poznał,
ale w końcu to prawie 10 lat.
mi kilkadziesiąt sekund zajęło
rozpoznanie persony po wyjściu,
może on w lot już wiedział
kim jest ten chujek za kasą,
ale się nie przyznał.
przywykłem już do tego
że nawet koledzy z przeszłości,
są mi tylko panami,
a niektórzy nawet na
-dzień dobry i dowidzenia-.
drogi Szczecinie,
w tem i poprzednim obrazku
muszisz widzieć,
przecisnąć penisa przez kod matriksowy
i ujrzeć prawdę
że mordą znajdziecie się w nowym CK.
nie opuszcza mnie pusta radość,
może to jest to że mam wyzwoloną jaźń
i kutasem mogę obwąchiwać
powietrze po piczonach.
ta radość że wreszcie znowu
mogłem móżg zawiesić przy jądrach,
a nie męczyć obciążeniem szyję.
tak to jest fajne.
może jednka ta radość płynie z zupełnie czego innego
jak fakt
że jestem fajny
i tę fajność tłuszcza ode mnie chce.
chyba właśnie to wysysanie nieograniczonej mocy
tak bawi.
moje założenia błędne mnie bawią.
chyba polubiłem pomyłki swe,
jak tą że spowija mnie
gruba warstwa kurzu.
bez kwasu.