25 lutego
zamierzam zawiesić
alkoholizacyjny proceder.
zredukować spożycie do minimum.
dlaczego akurat 25?
bo jak w zeszłym roku
odstawiłem alkohol definitywnie
na półtorej miesiąca
to po dużej traumie
25ego do niego wróciłem.
teraz zrobię na odwrót,
od tej daty wyrwę się.
niewiadomo wtedy
kiedy znowu będe fajny.
muszę jednak podkreślić
iż jest to
zamierzenie
i mogę kolejny raz wygrać
ze swoją silną wolą.
ALE KWAS!
teraz
zwyczajowa historia z pracy,
ale nie z konkretnego dnia,
a z przekroju ponad trzech lat.
czasem nawiedza mą główkę
jak to fajnie,
bosko wręcz,
że mieszkam tu,
w polszcze,
w tem swoju mieścinie
gdzie wszelkie kulturowe
przedsięwzięcia omijają je szerokim łukiem.
nawet czasem
takie swoje,
bo tu to i mój
wydaje mi się ten klimat
gdzie przez 11 miesięcy
jest albo zimno, albo pada,
albo jest tak chujowo że się wyjść
na rubieże nie chcę.
cieszę się wtedy że nie narodziłem się choćby
w Somalii
i nie jestem małym murzynkiem,
brzuszek mi nie puchnie z głodu,
a nawet jeśli już byłbym dużym murzynkiem
to pewnie dopadło by mnie EJC.
czuję wtedy jaką taką wdzięczność do losu.
wracamy do rzeczywistości.
pracuje w sklepie,
tak?
tak.
przez cały czas mam kontakt z mordami.
dane jest mi spotkać
gęby widzeniowo znane z przeszłości,
niektórzy mnie poznają,
inni nie, a jeszcze inni udają że nie.
niefajna przypadłość że akurat jeśli się już
zetknąłem to facjaty pamiętam
i mimo to ich reakcje mam w dupie.
dobra,
pomijając ten fakt
głównie chodzi mi o te dzieci
które teraz już dziećmi nie są.
już kilku, już kilka razy widziałem
z odrapanymi mordami
w towarzystwie żulerstwa,
albo już napierdolonych,
albo przed
i dokonywali u mnie zakupu
bombki,
gosi,
gumisia,
beczki,
no taniego wina w plastyku.
smutne nieco
bo niedawno zaczeli osiemnasty rok,
a już się kończą.
dobra koniec,
teraz ogólnie o patolach*,
wykolejeńcach, narkomanach,
żulerach
i homasach.
oni najpewniej nie widzą tego
co ja
jak to fajnie jest żyć w polszcze,
gdzie nieomal 11 miesięcy
jest zimno, lub pada,
albo jest z dupy.
konkluzja.
kiedy ja sięgam dna,
lub kiedy mi się wydaje że dna owego sięgam,
to właśnie to dno
musi być im niedoścignionym szczytem.
smutne.
nieco.
*patol - od patologii, jednostka ze środowiska patologicznego
(tak, to mój wymysł)
mniej więcej od tego obrazka
zaczęła się niemoc,
mój problem z rozrysowaniem.
przesiedziałem kilka godzin
głównie marząc gumką
niż kreśląc ołówkiem.
obejrzałem Spajdermena
Rajmiego,
trzy części z rzędu
i pomyślałem że se tera narysuje
Pitera Pakera w stroju.
przecie niegdyś byłem w tym biegły,
o żesz kurwa
wielce biegły w wyginaniu pająka.
nie mogło być więc
w tem zadaniu najmniejszych problemów,
a tu chuj,
ni w lewo, ni w prawo,
a nawet nie ze sraką
przy twarzy.
zwyczajnie mózg odmówił
współpracy z ręką
i sztymować następnie nie chciał wiele tygodni.
w tem czasie wiele razy powiedziałem
-kurwa-.
dobra,
koniec końców
odjebałem jakiego statycznego
spidermana chujca mówiącego
-nosz kurwa-
ciekawostka:
czy pisząc smsy, mejle,
czy notki tu
-kurwa-
piszę bezbłędnym U,
ale gdy ze sfery wirtualnej wkraczam w rial
to conajmniej w połowie przypadków
mi się pierdolnie.
w życiu bym temu nie nawiązał
gdyby nie to
że dwa to przypadek,
że trzy to już
poddaje pod wątpliwość przypadkowości.
taa,
tera chuj
metafizyczna opowiastka.
pff!
przykład pierwszy,
chronologicznie drugi.
chyba po dwóch zmianach nocnych wcześniej.
ranek.
piwem doprowadzam swój mózg do wyłączenia
i przejścia następnie w błogość snu.
gdzieś w odmęcie
wszystkich myśli
pojawia się mi
Marta,
moja najukochańsza kuzynka,
moje złoto,
jedna z niewielu osób o których wiem
że jej sympatia w mem kierunku jest naprawdę
i sama nieprzymuszona
rozwiera ramiona by tulić.
to wtedy pojawiła się nuta tęsknoty do niej.
chuj.
przywarłem w końcu mordą do poduszki
i frunę,
frunę i frunę.
telefon zawsze mam dalej niż na wyciągnięcie ręki
by nie kusiło mnie odbierać smsów
z obietnicami wygranej czarnego be em wu
i telefonów od Anki
która oznajmia mi że grafik się zmienił.
zwyczajnie mam te dzwonki
wciśnięte między
jeden, a drugi owłosiony poślad.
jednak teraz ktoś wyjątkowo
nienachalnie próbował sił na kontakt ze mną.
z zasklepionym snem okiem
wstałem by zerknąć
o!
Martuśka.
tak to mógł być przypadek
że myśl sprzed kilku godzin
nagle mi telefonuje.
nie istotne,
kłade się dalej
bo co jest ważniejsze,
mój sen,
czy kuzynka?
. . . oddzwaniam
nie za bardzo wiedząc co mówię.
wtedy mi się wydało to przypadkowością.
przykład drugi,
chronologicznie pierwszy.
jakiś czas temu
odwiedzili mnie Łukasz z Marceliną.
powodem był ich niedostatek
w tytuły do oglądania.
szczerze selekcje przeprowadziłem nieprzemyślaną
bo Szczecin to taki plastyk
bez plastycznych umiejętności
i jego wrażliwość
wydaje mi się mej bliska.
dziś bym rzucił im inniejsze tytuły
już nie bacząc na to czy jego lubej
by podeszły.
między innymi wcisnęłem im
pierwszy sezon Hirosów.
serial był dla mnie miłym zaskoczeniem
i w nawias musiałem wziąć
to że co moi koledzy pompują zachwytem
zazwyczaj jest tylko sflaczałym kondonem.
bo serial mimo swej naiwności
oglądało się przyjemnie i z ciekawością.
Łukasz długi czas próbował zastać mnie na stacji
by płyty mi zwrócić.
w końcu zastał.
Marcela lakonicznie rzuciła że chce jeszcze.
umówiliśmy się na mą następna zmianę
że będe miał kolejne trzy sezony.
nie wiem co robiłem,
czy bywałem pijuśki, czy leniwy,
ale dopiero kilka minut przed wyjściem
do pracy odszukałem je.
z przyzwyczajenia odwiedziłem mejla.
tam na granatowo podświetlone
heroes.pl
. . . ej no kurwa,
chwilę wcześniej zapakowałem trzy płyty
podpisane Heroes
ot dziwna zbieżność.
mejl dotyczył bodajże gier na flefon.
przykład trzeci,
chronologicznie odpowiada
bo trzeci.
przełamałem ostatnio w noc
wspomnianą niemoc wytwórczą
(uwielbiam nazywanie tego stagnacją)
w niedziele zaciekle fotoszopowałem
niesiony tem przebudzeniem
i prócz Srapitana Umeryki
pokolorowałem
matriksowego Nijo.
jeszcze wtedy byłem dostateczny z efektu
dziś bym to oblał.
mniejsza o to,
opatrzony jest hasłem
-uot iz de matrikz-
dzisiejszej nocy dorysowałem
Triniti która właśnie czeka na barwę.
zastanawiałem się co jej dopisać
-enter de matrikz-
-der iz nou spun-
czy
-folou de łajt rabit-
nie podejmując ostatecznej decyzji
wyszedłem zpalić.
stanąłem na rogu budynku
i patrze,
nie wierzę bo chyba pierwszy raz
w naturze zwierza widzę,
że ciemno
to i futro miał szarawe,
ale jakieś 15 metrów przede mną
po ulicy popierdala królik.
wbiega pod górkę i znika.
jo,
folou de łajt rabit.
teraz poddałem pod wątpliwość
tejże przypadkowości.
-
gdyby nie trzecia opowiastka,
wyminąłbym ich wpisanie
wyjebałbym się na dwie pierwsze
bo są nie istotne
ni jak życia mi nie ustawiają,
ale to wszystko w jeden tydzień
gdzie znowu zaczynam wierzyć Wachowskym.
czekam na czwarty znak
by zacząć się bać
agentów.