


2015/06/30
|
|||||||||||||||||||||||||||||
![]()
|
|||||||||||||||||||||||||||||
![]() ![]()
Kategoria:
ważności
|
|
||||||||||||||||||||||||||||
mój pokoik taki malutki, drzwi pozamykane do całego świata. chciałbym więcej, bardziej i mocniej, jestem ptakiem, który nie potrafi latać; mój pokoik nie ma okienka, w kącie leży stara, zardzewiała łyżka, na stoliku pusty talerzyk, po podłodze biega przestraszona myszka; mój pokoik zimny i obcy, wielkim kłamstwem przezroczystym jak powietrze, jest wydęty, pękają ściany, takie kłamstwo nie jest w stanie więzić wiecznie.
kto, kto, kto mnie tu wsadził, narzucił, nakazał, wyzyskał, zdradził, żar, żar mojej miłości gaszony przez ich puste wartości, dziesięć procent z życia wzięte, proszę o resztę, gotowy jestem zedrzeć z siebie twardą skórę, szukać, błądzić, malować chmury, tam daleko odnajdę siebie, tam daleko prawdę wygrzebię, runie mój świat, oburzę się wielce, to mnie uwolni, odpuszczą lejce, co mi wpoili, nie ma już sensu, nigdy nie miało, widzę to wreszcie.
nie wierzę, że. też niechętnie mówić mi, że nie wierzę ogółem i z samego założenia, że nie czuję potrzeby czy sama takowej sobie nie narzucam, wiary w cokolwiek, co obarczy mnie określonymi przekonanami, co zamknie mnie w ryzach, których podobno przeskoczyć nie sposób. do ateistki mi też nieblisko, nigdy nie afiszowałam się stwierdzeniami o niebyciu czy nieistnieniu, nie wypisywałam sobie na czole żadnych lucyferowskich szóstek, oczów w trójkątach czy innych odwróconych literek t, wychowuję się w otoczeniu, w którym wiara była zawsze, nawet jeśli tylko bierna i mocno zakłamana, a mszy zaliczało się jedynie w wymagających tego uroczystościach, i może właśnie to sprawiło, jak bardzo nigdy nie zechciałam w tym uczestniczyć, ale też nie zdarzało mi się pałać nienawiścią czy negować jakikolwiek aspekt, ale to raczej kwestia całkowitej obojętności. a obojętność to słowo najmilej pasujące, bo przecież nie zawracam sobie głowy czyimś przekonaniem o celu, środku czy powodzie, akceptuję w pełni każdego katolika, chrześcijana, prawosławnego, może i lewo, a może w ogóle w moim otoczeniu, a zdarzyło mi się utrzymać relację jakąkolwiek z osobą głęboko, i te słowo jest równie trafnie dobrane, wierzącą. wysłuchiwałam już o profitach wiary dobrej, życia dobrego i zachowania dobrego niemniej, o potrzebie trudnej do sprecyzowania, ale istniącej, którą spełnia modlitwa, czy tam odpowiednie sobie wmawianie, że właśnie spełnia, o sensie istnienia w tym przeszarzałym i nędznym półświatku jedynie z tytułu bezkresu wspaniałości, których niechybnie doświadczy dana osoba w momencie zgonu, czy o samej pewności, samym "a co mi szkodzi" wychodzącego z założenia, że jeśli coś jest, to fajnie, nie pożałuję, a jeśli nie ma nic, to też fajnie, bo już nie będzie mnie obchodzić. i naprawdę, z rąsią, a nawet obiema, na serduszku, przysięgam, że akceptowałam, że nie pokazywałam paluszkiem, że nie kpiłam, a już na pewno nie ingerowałam. aż do tego momentu. trudno mi stwierdzić, co miało na to najistotniejszy wpływ, czy cała proza śpiewana Minchina, czy ostatnio odkryte Wielkie konflikty (z naciskiem na odcinek z Adolfem), czy sama, burząca nawet fejsbukowe przyjaźnie, legalizacja związków homoseksualnych i cała idąca za tym plaga tęcz. nie, żeby mi te tęcze jakkolwiek przeszkadzały, przeciwnie, radośniej mi z tymi kolorami dookoła, a sama moja ignorancja sprawdza się również w aspektach wsadzania penisa w określone dziurki, więc nie ubolewam absolutnie. sprowokował mnie jedynie ten nawał arcypatriotów i arcychrześcijan wśród moich znajomych, których nie osądzałabym, a może nie chciałam, o tak zamydlone oczy, o taką ślepotę, o taki pierdolony ciemnogród. i tak, jak nie czuję żadnych emocji w związku z tęczami, tak czuję jedynie obrzydzenie widząc kolejne polskie flagi i fanpejdże o nieprzemakalności, a zmierzając do meritum, do samej jebanej wisienki na torcie mojego przemyślenia, najbardziej brzydzę się zdania powtórzonego przez multum osób, cytując "kto uważa pedalstwo, in vitro, aborcją i eutanazję za normalne, temu współczuję". słowa pisane, a i mówione zapewne, nie wyraziłyby mojej wściekłości, mojego zdegustowania i wstydu za większość jednostek istniejących w tym kraju. nawet nie chodzi o ten homoseksualizm, bo trudem byłoby wierzyć, że społeczeństwo tak niskie intelektualnie, tak upóźnione w niemal każdym zakresie, byłoby w stanie zaakceptować tak PASKUDNĄ DEWIACJĘ, bo wiadomo, że dewiację właśnie, bo tak mówi Pani Graża spod warzywniaka i Pan Janusz z kotłowni, właśnie tak. ale tego, że bardziej, Was wszystkich, obrzydliwe, poskąpione w intelekcie Polaczki, boli śmierć nierozwiniętych zarodków, czy jebanie się w dupę dwóch mężczyzn, od płaczu dziecka za ścianą w co trzecim mieszkaniu na osiedlu, od cierpienia istot, które ktoś wydał na świat żeby skazać je na istnienie w bidulach, czy od cierpienia innych istot, które otrzymując taki dar, jak dziecko, skazałyby je jedynie na najwspanialej spędzone dzieciństwo, które można sobie wymarzyć, a nie mogą tego uczynić, czy od męki osób schorowanych, które najbardziej pragnę właśnie zakończenia, swojego i swojej niedoli, jeśli naprawdę tak wygląda Wasza hierarchia (bez)wartości, jeśli tak prezentują się Wasze przekonania, bo tak powiedziała Wam biblia, Jezusek z kwią chorujących na ebolę dzieci, czy wyżej wspomniana Graża, to jedyne, czego mogłabym Wam życzyć, to żebyście kiedyś przejrzeli. zobaczyli. usłyszeli. zrozumieli. żebyście choć raz poczuli ogrom nieszczęścia opiewający którykolwiek ze sfer, którymi tak gardzicie, żeby ten ból Wami przesiąkł, żebyście sami stali się tym cierpieniem, a gdy już zrozumiecie, jak błędne były Wasze myśli, żebyście nigdy nie chcieli tego bólu się pozbyć, żebyście na zawsze sami skazali się na odczuwanie go, właśnie ze wstydu, jedynie ze wstydu, bo jedynie wstyd Wam może być.
zakończenie, choć trochę niepasujące. dobrze u mnie, dość solidnie dobrze, rozpoczęłam wakacje, choć niekoniecznie w sposób, którego oczekiwałam, zdałam egzaminy zawodowe, staram się o prawo jazdy, mój pies jeszcze żyje, reszta zwierząt całkiem też, nawet moja rodzina, nawet bez niego, nadal bez niego, a ja nadal średnio potrafię w to uwierzyć. nawet zarzuciłabym pustym frazesem, jak bardzo rozpoczęłyśmy życie dopiero teraz, z zakończeniem nie-życia z nim i jak przedobrze smakuje w tym momencie każda ludzka błahostka, każde uczucie, każdy promień słońca i każdy koktajl bananowy. dopiero teraz, a ta świadomość jedynie utwierdza mnie w tym, że nigdy nie zezwolę, żeby cokolwiek powróciło. mój pokoik nie ma już ścianek, nie ma dachu, ani drzwi, ani podłogi, widzę kwiaty, chmury i ptaki, i rozumiem, jaki byłem w to ubogi. wspaniale spędzonych wakacji, tak na początek, nie poskąpię sobie odezwania się jeszcze w ten czas, ale życzyć miło zawsze dobrze.