Osika drży, wierzba gnie,
Lekki wiatr nad wzgórzami tchnie,
Fala jak zawsze chyżo mknie,
Rzeką wzdłuż wyspy białej, gdzie
Szlak wiedzie w dal do Camelot.
Ma ktoś "Miecz Aniołów"? Baaardzo chętnie pożyczę.
Tak więc...
Stwierdziłam, że dość kiszenia się w domu jak na jeden dzień, wzięłam Mp304 i wyszłam w świat. To znaczy do Zadupia. Szłam wolno, no bo przecież to spacer miał być, modląc się, by nikogo nie spotkać - aspołeczniaki już tak mają. Poszłam na "plac zabaw" i usiadłszy na huśtawce, zaczęłam wprawiać ją w ruch. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by muzyka zalała cały mój mózg. Przypomniało mi się, dlaczego marzę o lataniu. Wyprostowałam się szybko, zahamowałam nogą, otworzyłam oczy i spojrzałam prosto na sąsiadkę.
- Chwila - mruknęłam, bo coś mówiła, a ja miałam słuchawki. Zmarszczyłam brwi. Po pierwsze wcale nie miałam ochoty na rozmowę, po drugie zastanawiałam się, skąd, do diabła, widziałam, że przyszła.
Z daleka zobaczyłam eks znajomą, najwidoczniej spacerującą. Kiedy była już niedaleko, uśmiechnęłam się, choć sama nie wiem po co. Uśmiech tylko czasem przekonuje ludzi, że mogą do mnie podejść. Cóż, tak czy owak ona podeszła. Pogadałyśmy o tak zwanej dupie Maryni i poszłyśmy na spacer. Długi nam ten spacer wyszedł, bo dwie godziny łaziłyśmy, no, ale.
22:10
"Can't stay at home, bzzzzzz can't stay at school bzzzzz" Łocho. Telefon dzwoni. Ojciec. Ojciec?
- Tak?
Plum plum plum - koniec rozmowy. Fajnie. Łeł po dziesiątej w domu nie ma i od razu przypominają sobie o jej istnieniu. Wzruszyłam ramionami i schowałam telefon.
- Jak ja bym miała taki ryj - ciągnęła towarzyszka patrząc gdzieś na lewo ode mnie drapieżnie zmrużonymi oczyma - to nauczyłabym się na nim siadać.
Wybuchnęłam głośnym, szczerym śmiechem. Bo zamiast powiedzieć jej, by przestała tak na nich złorzeczyć, słuchałam jej obraźliwych słów z nagannie rosnącym sercem. Czegoś takiego było mi chyba trzeba.
Może czasem warto wyjść do ludzi.
I wanna do bad things with you.