Najlepsze w tym wszystkim jest to, że od czwartku jeżdze po Polsce i nauczam matematyki, a co za tym idzie, od czwartku nie spałam w swoim łóżku (moim mega wygodnym łóżku).
Nie, najlepsze jest to, że mój komputer umarł. Jak się dowiedziałam, to aż osłabłam. Mój komputer. Moje okno na świat.
Najpewniej poszła karta graficzna. Jutro dopiero odwożę go do lekarza. Jak mi go nie oddadzą natychmiast, to umrę. Bo od czwartku nie siedziałam przy MOIM komputerze, z MOJĄ muzyką, MOIMI tekstami, MOIM systemem. Jak człowiek się do czegoś przyzwyczai, to bez tego jak bez prawej ręki.
Do tego jestem chora.
Jutro nagrywamy i czuję już podskórny wkurw. Bo jeśli moja kochana klasa będzie apatyczna, znudzona i na nie, to ... to za siebie nie ręczę. Mówię serio.
Marzę o dniu spędzonym na oglądaniu filmów, w których grają przystojni faceci walczący karabinami o sprawę. O tak. Tego mi trzeba.