photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 19 LUTEGO 2014

W życiu każdego człowieka przychodzi czas rozterek i wyblakłych wspomnień, nawet, jeśli ów jednostka na codzień jest nadzwyczaj pogodna i nie wykazuje żadnego powiązania z przeszłością. Niestety nie byłem wyjątkiem, a moim małym fatum było skrzętnie schowane pudełko ze starymi sentymentalnymi bzdetami. Czasami siadałem w salonie i po kilkanaście razy obracałem w palcach zdjęcia, które zdawały się nabierać nowych perspektyw i słów przepełnionych goryczą. 

Jedna z fotografii została zrobiona na rzecz mojego Pułku, by zachować nazwiska poległych bohaterów wojennych. Siedziałem na dywanie w salonie, popijałem herbatę i obserwowałem twarze towarzyszy broni, zupełnie tak, jakbym oczekiwał od nich jakiegoś ruchu. Oczywiście ci pozostawali niemi, jednakże w moim umyśle poczęły przewijać się dziesiątki nocy spędzonych na całkowicie szczerych rozmowach. To był pierwszy błąd; przyjaźń. W wojsku nikt nie powinien szukać sobie przyjaciół, szczególnie, że w każdej chwili istnieje ryzyko śmierci. Opatrywałem ich, czasami starałem się upchać jelita w ich ciałach i utrzymać przy życiu, ale tak naprawdę moja praca była jedynie pasmem złudnych nadziei.

Odrzuciłem zdjęcie na podłogę i przyłożyłem dłonie do twarzy, by wciągnąć ze świstem powietrze i wziąć się w garść. To minęło. Minęło... Czy aby na pewno? Wciąż znajdowałem się na linii wroga, tylko że tym razem za scenerię nie służyły afgańskie piaski, a londyńskie chodniki. Tutaj wciąż zabijano, wciąż walczono o życie, a ja wciąż ratowałem, chociaż tym razem przeprowadzałem misje ratunkowe z większym powodzeniem. Pytaniem jest, dlaczego wciąż w to brnąłem. Dlaczego wciąż świadomie pakowałem się w śmiertelne tarapaty, skoro tak okropnie tego nie znosiłem? Cóż, każdy jest od czegoś uzależniony. Tylko rzadko kto łapie za rękę śmierć i pozwala jej panoszyć się dobrowolnie po swoim życiu.

Wydałem z siebie zaskoczony okrzyk, kiedy wokół mojego pasa oplotły się długie, ciepłe kończyny. Sherlock ułożył podbródek na moich ramieniu, a ja wyczułem zapach deszczu, który osiadł się na jego lokach. Zresztą nie tylko to; słodkie krople ostałe na jego płaszczu oziębiły mój pokoszulek i pozwoliły mi zadrżeć pod wpływem dreszczu.

 - Jesteś przemoczoy - zauważyłem, znów pozwalając dojść do głosu instynktowi lekarza.

 - W istocie - odpowiedział detektyw i westchnął, sprzecznie owiewając ciepłem moją szyję. - Pozbądź się tego.

Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że mówi o pudełeczku, które wciąż leżało na dywanie.

Przełknąłem ślinę, nie do końca pewien, jak zareagować. Miałbym tak po prostu spalić swoje wspomnienia? Namacalny ich dowód? Kimże bym był, gdybym dokonał samozapłonu?

Sherlock podniósł się z ziemi, złapał pudełko i podszedł z nim do kominka, by tam wrzucić je w jego trawiące płomienie. Zerwałem się na równe nogi i doskoczyłem do niego z nadzieją na uratowanie mojej własności.

 - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem, zaciskając jednocześnie pięści. Byłem zły, chociaż wiedziałem, że tak właśnie należało postąpić.

 - Ponieważ wojsko nie pozwalało ci być szczęśliwym - odpowiedział i odwrócił się w moją stronę, jednocześnie ściągając z dłoni skórzane rękawiczki. - Sentymenty - wypluł to słowo z namacalnym jadem.

Przełknąłem ślinę i zerknąłem na pozostawione na podłodze zdjęcie. Nie mogłem... Dobry Boże, ktoś musiał pamiętać o tych ludziach!

Holmes schylił się, by ująć fotografię w palce i podał mi ją z chwilowym zawahaniem.

 - Spal to - polecił, wskazując podbródkiem na kominek.

Ktoś musiał pamiętać... Ale ci ludzie nie powinni pamiętać o mnie. Nie powinni spędzać mi snu z powiek i odbierać chwil radości, które z pewnością mi się należały.

Kilka minut później, po wrzuceniu ostatniego wspomnienia do ognia, zwinąłem z talerzyka świeżo upieczone (przez panią Hudson rzecz jasna) ciastko i pozwoliłem, by te nadało mojemu życiu nowy smak.

Byłem wolny.

TEKST ZOSTANIE POPRAWIONY JUTRO Z RANA (CZYLI OKOŁO 12) - AUTOR WYMAGA NATYCHMIASTOWEGO TRANSPORTU DO ŁÓŻKA
DZIĘKUJĘ