Będąc tam czułam się dziwnie, jakby sama świadomość kim jest i w czyim domu jestem, trochę mnie przytłaczała. Może bałam się, że będzie czegoś oczekiwał, na coś liczył, nie znam go przecież zbyt dobrze. Siedziałam zesztywniała na kanapie pijąc herbatę, podczas kiedy on rozwalił się na całą jej szerokość. W bezpiecznym odstępie. Włączył jakąś francusko-hiszpańską komedię. Oglądaliśmy, na zmianę opowiadając sobie o czymś i bawiąc się z psem, który co chwilę wskakiwał na łóżko domagając się atencji. Obecność Pioruna, (który swoją drogą wygląda jak z tej bajki) była zbawienna dla mojego samopoczucia. Trochę rozładowywał napięcie, uspokajał mnie, zaczynałam czuć się dobrze.
Dziś, jak myślę o tym wieczorze, to czuję tylko spokój i ciepło.
Mogłabym się z nim spotykać, ale nie chcę, żeby się zaangażował. Bardzo nie chciałabym go zranić.