Kiepski dzień, nie że zawaliłam czy coś bo jest w miarę ok. Biję się z myślami, ciągle i w kółko to do mnie powraca. Nie chcę już dłużej sobie czegoś zabraniać ale z drugiej strony wiem, że jak poniosą mnie emocje to będę cierpiała. Ciągle powtarzam sobie 'Zostaw emocje w spokoju, nie dotykaj ich, nie ruszaj' gdybym to ruszyła każda z nich urosłaby do rozmiarów tak potężnych, że znów nie mogłabym sobie z nimi poradzić. Popadam ze skrajności w skrajność, nienawidzę tego. Kiedy zacznę się już na prawdę cieszyć los zsyła mi taki ogromny cios że nie potrafię się pozbierać. Zbyt wielka radość i zbyt wielki smutek na przemian jedno i drugie, już wolę nie czuć niczego do wszytskiego podchodzić spokojnie. Czuję, że tracę wiele rzeczy, nawet moje 'przyjaciółki' wolą spędzać czas ze sobą a nie ze mną, w sumie im się nie dziwię jak można wytrzymać z kimś tak niestabilnym emocjonalnie... Czasem na prawdę mam wszytskiego dość, wielką ochotę odizolowania się od tego całego gówna jakie mnie otacza. Tak wielu rzeczy się boję, boję się nawet być szczęśliwa, cieszyć się bo za chwilę mogę wszytko stracić, całe to szczęście. Normalny dzień w szkole mnie stresuje, boję się tego co powiedzą o mnie inni, na temat mojego zachowania. Boję się dostać złą ocenę przy czym nie wykazuję żadnej chęci nauki aby temu zapobiec. Wstydzę się swoich ocen, dlaczego tak nisko upadłam? Niby nie mam żadnego zagrożenia ani żadnej tragicznej sytuacji ale cholernie wstydzę się tych 2 i 3. Boję się o swoją przyszłość, że nie jestem jeszcze na tyle dorosła żeby stanąć twarzą w twarz z problemami życia i stawić im czoła. Cholernie wkurza mnie fakt, że nawet nie mam komu tego powiedzieć, znaczy teoretycznie mam ale boję się reakcji. Zeszłaej soboty miałam chwilę załamania, zupełnie nie wiadomo skąd przyszło i zaczęło się nademną pastwić, paskudne myśli, nienawiść do samej siebie i żal że schrzaniam sobie życie... Przecież powinnam śmiać się i cieszyć z przyjaciółmi i nie przejmować się tym że ważę parę kilo za dużo i moje uda się złączają w jednym miejscu gdy stoję prosto. Powinnam śmiać się i dziękować za to co mam. Następna sprawa, kocham swojego przyjaciela ale przecież mu tego nie powiem. On teraz idzie na imprezę na której będzie dziewczyna na której punkcie ma bzika, powiedziałam mu że czuję się zagrożona- oczywiście tak 'pół żartem pół serio'(jak to mam w zwyczaju załatwiać sprawy które mnie gryzą) on odpowiedział że nie mam się co martwić i że fajnie że mi na nim zależy. Niby super, chłopak którego kocham mówi że mam się nie martwić i że wszytko będzie ok. Przecież on może zacząć się z nią spotykać a wtedy gdy zapytam o 'nas' odpowiedzieć 'Karolina, przecież się przyjaźnimy'. Ja wtedy kurwa znów się zawiodę i zostanę sama. Każdy chłopak w pewnym momencie zaczyna mnie olewać. Staram się być miła, sympatyczna, przecież nie jestem brzydka mam świadomość tego że mogę się podobać więc co jest ze mną nie tak? Do kurwy pytam się co? Dlaczego nikt nie traktuje mnie poważnie? Przeciez ja chciałabym tylko kogoś kochać i móc komuś powiedzieć jak bardzo nie wyobrażam sobie bez niego życia i go kocham, ale nie. Szlag mnie trafia jak moje przyjaciółki traktują swoich chłopaków a oni tak się o nie starają i robią wszystko na ich pstryknięcie palcem. Jak ja bym chciała żeby komuś na mnie zależało chociaż trochę tak jak im na nich. Nie kurwa ale nie ja chyba jestem skazana na to żeby cierpieć i powoli się niszczyć. Po to chcę się odchudzać, chcę zadawać sobie ból powoli, żeby cierpieć tak jak jeszcze nigdy nie cierpiałam bo to mi się należy. Tylko cierpienia mogę być pewna w swoim życiu i tego że będzie cholernie bolało czego bym nie zrobiła i jakiej decyzji nie podjęła...Nie sądzę aby ktokowiek to przeczytał i nie mam tego za złe, nie chcę aby ktoś się nade mną litował napisałam to po prostu od tak bo mnie gryzło.
Tylko obserwowani przez użytkownika wieledozyskania
mogą komentować na tym fotoblogu.