Słyszysz je?
To nie koniec!
Zawsze jestem jednym z trzech zwierząt. Wtedy byłem słoniem. Biegłem śladem nocnym. Na nic kocie truchty, na nic żwawe podbiegi. Każdy krok dudnił w leśnym runie studziennym brzmieniem. Odwieczne głazy, ptasie dziuple i kamienny księżyc bezlitośnie odbijały i wzmagały tąpnięcia stóp. Po drugiej stronie widoczności grały ciężkie stąpnięcia Lwa-Harpagana, którego boi się każdy słoń - afrykański, indyjski i ja.
Księżyc obrócił kamienną twarz i zasłonił świat płaszczem tak szczelnie, że uszy zastąpiły oczy. Pochwyciłem trzask bezbronnej gałęzi, świst błon nietoperzych i huknięcia mądrych sów. W kościach dzwonił tętent, w uszach szumiało tętno, a ten lew dosięgnął mnie zębem i rozgromił moje kolano.
Doczekać brzasku w paprociach.
Czujesz rumieniec na policzku?
Chimera przetoczyła głowiznami po ludzkim padole. Nie jadła od tygodni, a najlepiej smakuje jej zagubienie i strach niewinnych i strudzonych. Głowa kozła przegnała z nieba wszystkie chmurkowe baranki. Głowa węża wydała przenikliwy syk, który skruszał skały i zarzucił łąki łachami piachu, zamieniając je w pustynie. Głowa lwa strąciła grupę gwiazd i ryknęła na pożogę.
Z mokradeł rzecznych podniosły się trąby nadodrzańskich słoni.
Trąbią na trwogę.
Czujesz ciepły oddech na karku?
Burza z Pośrodka Niczego zmarszczyła brwi, a mi spłowiały usta. Spadłe gwiazdy gruchnęły o ziemię. Chimery palą nasz las! Dziecięce linowe huśtawki, młodzieńcze sny o wolności, owocobrania i świeżooddychania spopielały w proch. Dom za murem, zielona karuzela, mosty serdeczności i spadziste biwakowe namioty unoszą się pyłem z dymem, który zalega na opustoszałym nieboskłonie. Jest coraz mniej bezpiecznych miejsc, a coraz więcej zwęglonych marzeń i przepaści.
Chimera przysiadła na zadzie i ustawiła przed sobą klepsydrę. Łypie okiem na każde ziarno, które upada na jałowy piach i nie wzejdzie ni kwiatem, ni owocem. Każde ziarno, które jest odmierzaniem życia płonących już marzeń, westchnień i spojrzeń.
Obok wypiął silną pierś jej brat, Lew-Harpagan, który zębem czasu nadgryza naszą pamięć i zużywa kolana. Zeżre nas żywcem.
Za nimi zastępy konnych halabardników i pieszych barbarzyńców-toporników. To ludzie winni, skamieniali i głusi na szepty sumienia.
Nad lwią czeredą krążą pobratymcze harpie - dawne harfistki o minionej urodzie.
Na klęskę Księcia Skrzącego!
Piję sok z ironii i jem bulwy indiańskiego topinambura. Z elfich księginek wiem, czego boi się chimera, co odstrasza lwa i jaką struną poruszyć serca harpfistek, by odczarować czar. Wiem. Ale wciąż zbieram siły, bo do pokonania hurm szpiczastych halabard i ostrych toporów potrzeba surowego oblicza, które stawi im swe jasne czoło, silnej pięści, która udźwignie miecz dwuręczny, pomocnych dłoni, które podtrzymają na duchu, szeptanej kołysanki, która doda otuchy.
Czujesz płomień w sercu?
Wypowiedzmy wojnę Chimerze, by marzyć, śpiewać, tańczyć, śnić,
żyć!
Czujesz płomień w płucach?
To płonie cały nasz świat.
- Co robisz?
- Zaduszam się.
~przez telefon
Hokus pokus, Ignis Saltus!
Fagus, Pinus, Betula, Populus!
Carpinus, Alnus, Abies, Quercus!
Fraxinus, Ulnus, Ignis Saltus!
Amen.
Ale to nie koniec...