Gwałtowność rozpostarła skrzydła i runęła na świat furią krwistych liści dębów czerwonych. Rude wiewiórki podniosły z suszonych traw ostatni orzech do zgryzienia. Po przepastnych kniejach wałęsa się lew-harpagan, rozrywając niewinne powoje i depcząc wonne kłącza. Zastygnij w bezruchu i odetchnij. Poczuj jak otacza się lekko słodki, lekko zgniły zapach zwilgoconych źdźbeł, które powoli zżera oślizgła czerń. Odetchnij, bo za chwilę trzeba biec dalej. Uciekać przed chimerami.
W podniebiu przetoczył się pomruk tajemniczości. Zmrowił karki czujnych saren. Strwożył pióra przepiórczych matek. Zmroził kark ostrymi igiełkami. Pomruk mruknął odważniej i zapowiedział burzę. Co prawda tu bezpieczniej, wszak kluczę w nieprzebytych lasach, kryję się w zajęczych norach i tylko ciężary nieodważności i niemocy wiązane u szyi pozbawiają mnie oddechu. Jednak gdy deszcz spadnie hurmem na buki i jodły, może konarem zrzucić mi koronę, powalonym pniem rozłożyć na łopatki, rzucić kłodę pod nogi.
Abrakadabra!
Nastał Pośrodek Niczego!
Ale cichajcie, płochliwe istoty! Pośrodek Niczego to jagodowo-piernikowy, pomarańczowo-kardamonowy, warzywny i zielny dom Burzy, ale tej dobrej, przyjacielskiej Burzy noszącej na głowie plecioną miedź, mającej w oczach niebieskie troskliwości, a w sercu miłe dźwięki, które umiem zrozumieć.
Burza wzięła mnie w garść i, niczym driady leśne, pobiegliśmy w lekko uwiędłe, ale bezpieczne kwiatostany. Spróbowaliśmy wanilii w czekoladzie, tresowaliśmy lwie paszcze, by ryczały jedynie językiem zapachu, znaleźliśmy chwilę, w której zachodzące słońce rozmiedza włosy Burz, a pozłaca włosy książąt.
I do teraz cieszę się na myśl tego przyjaznego dnia!
Ale stój!
Staliśmy na zapomnianej łące, z której wzbiły się w powietrze roje chrabąszczy. Małymi skrzydłami brzęczały cichą, lecz przejmującą pieśń o niepokoju. W podniebiu gruchnęła nieprzychylna wieść. Gwałtowność rozpostarła skrzydła i jest gotowa, by rozdziobać w locie nawet najmniejsze marzycielskie kruszyny.
- Burzo, co robić?
Burza spojrzała w podniebia. Między śpiewnymi chrabąszczami usłyszała prędkość skoków zajęczych, tętent jelenich poroży, a nawet człapanie umykających niedźwiedzi. Nadchodzi potężny lew-harpagan, a jego ryku nie da się ujarzmić ludzką ręką.
- Do zobaczenia!
To nie było pożegnanie. To obietnica. I nim się obejrzałem, ogłuchł cały świat. Stąd aż do nieba nie ma kruszyny chrabąszcza. Stąd aż po horyzont nie ma jagód, niedźwiedzi i ziół. Został mi w ręku słoik masła orzechowego od Burzy z Pośrodka Niczego. Maść na smutne myśli.
Obietnice smakują po włosku...
Kanapka z masłem orzechowym z orzechów włoskich, mozzarella na pewno prosto z Neapolu, listki świeżych bazylii i majeranku prosto z doniczek i soczysty pomidor rzymski (tak się nazywa!). Obietnice smaków.
jak zorze miłe, śliczne polany
jak słońca pierś, jak garb swój nieść,
jak do was, siostry mgławicowe,
ten zawodzący śpiew...
~dźwięki SDM, które rozumiemy
To nie koniec...
m.