-Tak myślałem, ze Cie tu znajdę. To Twoje ulubione miejsce... Tylko tu znajdywałaś natchnienie.-Przerwał, wziął głęboki oddech- Karmel, chce być ojcem twojego dziecka, mam nadzieje, że będzie podobne do Ciebie.- uśmiechnął się do niej, ale ona nie raczyła nawet na niego spojrzeć.-Przyniosłem koce, bo zgaduje, że nie zechcesz u mnie spać... Moja mama byłaby szczęśliwa, uwielbia Cie.
-Dziękuje, nie trzeba było jutro się przenoszę.-Odeszła do innej części wieży, zostawiając go samego. Poszła tam by się uspokoić i wytrzeć łzy. Kiedy wróciła po 20 minutach zdziwiona zobaczyła, ze on nadal stoi tam gdzie stał wcześniej z kocami w rękach. -Jeszcze tu jesteś?-Powiedziała z udawana złośliwością i wtedy ujrzała łzy w jego oczach...
-Karmel, co ja mam jeszcze zrobić byś mi wybaczyła? Kocham Cie i kocham tego maluszka, nawet jeżeli nie jest mój. Miedzy mną a Marta do niczego nie doszło. Tak, podobała mi się, ale nie kochałem jej, nie kocham i nigdy nie pokocham. Tak głębokim uczuciem darzę tylko Ciebie. Proszę, przestań się wygłupiać i zamieszkaj u mnie, przysięgam, że nawet Cie nie dotknę palcem, ale nie mogę pozwolić byś spała tutaj.
-Nie, zostaje, wzięłam od Ciebie już dość.
-Proszę.
-Nie.
-Karmelina...
-Nie.
-Weź chociaż te koce...-Nie zareagowała- Walić to że ty zmarzniesz! Chce żeby dziecko było zdrowe, więc weź te koce do cholery!-Krzyczał z bezsilności, ale po chwili przypomniał sobie, że właśnie przed krzykiem ojca budowała swój mur, a on chciał, by znów mu ufała...- Pomiędzy nimi masz termos z zupa. Musisz się dobrze odżywiać teraz.-Nie drgnęła więc położył pakunek na ziemi. Podnosząc się spojrzał na nią. Błękitne oczy wpatrywały się tępo w ścianę, a włosy były w nieładzie rozwiane, blada cere ocieplał rumieniec i malinowe usta, ręce spuszczone wzdłuż ciała, dłonie zaciśnięte, żadnej biżuterii -samo naturalne piękno. Smutek i pustka w jej oczach ranił jego serce. Nie mógł dłużej wytrzymać- podszedł do niej i przytulił ją do piersi najpierw mocno, tak jakby miał ją zaraz stracić. Oczekiwał walki, odepchnięcia, ale ona nie miała już sił. Pozwoliła się przytulić, a on delikatnie gładził ją po włosach. -Nie możesz tu zostać, chodź do mnie, chociaż na jedną noc. Ufasz mi? Wiem, ze tak. Inaczej byś nie chciała żebym to ja wychował twoje dziecko... Będziesz spała w moim łóżku, a ja pójdę na materac. Jak chcesz to będę spal pod drzwiami żebyś się czuła bezpiecznie. Chodź ze mną.-Nie reagowała, coś w niej pękło. Pociągnął ją delikatnie za rękę i zaprowadził ją do siebie do domu.
Użytkownik warkotek
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.