Napisałam fajną notkę, ale najpierw wyjebało mnie z internetów, a potem umarł laptop. Może był to znak z niebios (albo ledwo zipiący kabel z ładowarki? tak, to bardziej prawdopodobne) żebym trzymała buzię na kłódkę? W końcu prawie za każdym razem gdy chwalę się, że jest dobrze, to dosłownie po chwili, jest naprawdę paskudnie. Ale heloł?! Nie może być źle, w tym tygodniu czeka nas jeszcze tyle maszkietów, a w niedzielę wyjeżdżamy na tydzień do Zakopanego! Naszego miejsca na ziemi, idealnego na romantyczny wypad - już nasz trzeci! <3 I mimo tego, że jestem chora już od ponad dwóch tygodni i prawie zostałam piratem (igła w oku? czemu nie! ) , to ostatnio naprawdę dobrze spędzam czas, głównie z rodzicami, teściami i Mężem (czasem aż swędzi mnie ręka żeby napisać "Mężusiem" , "Mężulkiem" , ale boję się, że dostaniecie od tego cukrzycy i mnie znielubicie :P ) . Chyba nigdy tak bardzo nie lubiłam spędzać czasu z Robertem, jak teraz :) Nawet na zwyczajnym gniciu w domu. W naszym domu. Jako żona czuję, że nie potrzebuję wiele, wiele więcej prócz Niego, ale to całkiem przerażające, jakby się nad tym głębiej zastanowić... Bo co by było gdyby? Wolę o tym nie myśleć. Z jednej strony miłość to tak potężne uczucie, czujemy, że u boku naszej połówki możemy wszystko i wszystko nabiera większego sensu i smaku, ale z drugiej strony... Jak bezbronni wtedy jesteśmy? Tak łatwo można nas złamać. Ci, którzy kochają zrozumieją. Wielkie joł dla Was, życzę Wam jak najlepszych scenariuszy. I dużo seksów, ale to oczywiste. Buźka :*