Watra obozu Wiercień 2009. Nie jestem pewna, kto robił zdjęcie, ale pasuje mi tematycznie, miałam ich na aparacie kilka i całkiem możliwe, że to ja je wykonałam.
Odbyła się wreszcie bardzo długo oczekiwana rozmowa, chociaż nic nie było tak, jak miało być. Po pierwsze i najważniejsze - nie ta osoba. Dobrze się stało, bo w ogóle dowiedziałyśmy się, że coś, co chciałyśmy tworzyć, o co się starałyśmy i co miało być w przyszłości naszym spełnieniem, ostoją (o ironio!) i szczęściem - oficjalnie nie istnieje od października. My chciałyśmy walczyć jeszcze długo, do końca, potrzebne nam było tylko trochę wsparcia i rozmowa. Byłyśmy złe za tę ciszę, ale dało się to naprawić, wystarczyłoby chcieć. A może o to właśnie chodzi... Natomiast osoba, która powinna z nami rozmawiać poddała się pierwsza, zajmuje się teraz czymś nowym, bez obciążenia. Dobrze, wydaje mi się, że rozumiem, przynajmniej się staram, ale zasługujemy na wyjaśnienia i to solidne, bo nie spłynęło to po nas ot tak. To były trzy lata, wyjątkowe lata w życiu każdej z nas. Jedyne, co otrzymałyśmy na koniec to ucieczka od problemu i milczenie.
Co będzie ze mną dalej, nie mam pojęcia. Na razie biwak zimowy w Bardzie, potem patrol starszocharcerski przy "Tęczy". Nie wiem, jak długo to potrwa. Zbyt dużo energii i zapału włożyłam w nasze wspólne dzieło. Za duże były nadzieje. Prawdopodobnie jednak zamknę drzwi (a nawet mam ogromną ochotę nimi trzasnąć, teraz, zaraz) z okresem 'harcerstwo" dość szybko, ale spróbuję wytrwać, żeby nie mieć potem do siebie pretensji.
I bardzo chciałabym odzyskać moje książki.