Poznałam go całkiem zwyczajnie - zapoznała mnie z nim koleżanka.
To był zimny grudniowy wieczór.
Jego uśmiech, śmiech, spojrzenie... nikt nie budził we mnie takiego pożądania jak on. Nikt!
Nie chciałam się zakochać. Nie. Ostatni chłopak, który był ze mną blisko potraktował mnie jak szmatę. Bałam się, że on też należy do tych "przelecieć i odstawić".
Poszliśmy do niego.
Ja moja koleżanka i jego dwóch kolegów.
Siedział oddalony ode mnie.
Tamten film będę pamiętać do końca życia.
Następnego wieczoru też byliśmy u niego... Ale on był blisko, delikatnie mnie dotykał... dyskretnie, by nie urazić, ale też tak, by nikt nie zauważył.
Wtedy dopiero świat mi zawirował.
Później były święta. Przerwa.
A potem, pamiętam ten dzień grudnia jak żaden inny. Spotkałam się z nim sama. Szliśmy tak po prostu przed siebie.
Był blisko, bardzo blisko, nie puścił mnie nawet na chwilę.
Wróciłam późno do domu. Nie przeszkadzało mi to wcale... Czułam się jak ktoś wyjątkowy...
Mijały dni... Było coraz piękniej, coraz bardziej bajecznie...
Do czasu.
Później on nie mógł przyjść... nie mógł bo nie mógł... Bo już był umówiony z kolegami...
Często wspominał o swojej byłej... Nie miałam mu tego za złe, ale nie wiedziałam że ta cała jego "Asia" budzi w nim jeszcze tyle fantazji, tyle podniecenia.
Ale to już był rozdział zamknięty.
Później nie dałam za wygraną...Wpadłam na niego jak wracał do domu. Był z kolegą...
Jego słowa to tylko:
- Cześć.
Zwolniłam popatrzyłam... on poszedł dalej... Ja stałam jak wryta.
Odwróciłam się i głośno krzyknęłam:
- Długo tak jeszcze będzie? No jak?
Wrócił się dopiero wtedy i zaczął zauważać że coś się jednak zmieniło.
Teraz widziałam w nim skruchę... Jego kolega był nieźle zdziwiony...
Ale on obiecał, że będzie jak dawniej, że będzie i koniec!
I było.
Znowu świat przybrał różowe okulary.
Nie byłam z nim nigdy... do tej pory.
Obawiałam się, że nie zdarzę.
Każdy był przeciwko nam... Chciałam udowodnić, że chociaż on starszy ode mnie o 5 lat... to mimo wszystko mój i że nam się uda...
Dni są coraz cieplejsze.
Spędził ze mną noc.
Cudowną.
Snuł plany co będzie w przyszłości.
Ja milczałam... Było ciemno odwróciłam się łzy zakręciły mi się w oczach. Nachyliłam się i powiedziałam:
-Będę twoja, tylko twoja... nie oddawaj mnie nikomu.
-Nie oddam. Nigdy Cię nie oddam.
Pocałunki... Życie latało... Cudownie...
Nie umiałam mu tylko powiedzieć, że może to ostatni raz...
Każdą chwilę chcę spędzić z nim... Zanim już będzie za późno... 2 miesiące temu usłyszałam od lekarza:
- Nawrót choroby...
Jest źle...
Pokochałam go całym życiem. Jest najważniejszy... do tej pory nie powiedziałam mu, że... umieram...
Za bardzo go kocham, by go skrzywdzić...
On obiecał, że nigdy mnie nie skrzywdzi.
Wierzę...
Tylko, on nie ma tyle siły, by przekonać Boga bym została...
Nie poddam się leczeniu...
Nie, już dosyć!
Za dużo razy przechodziłam to wcześniej...
Bolało.
Chcę, by pamiętał jak bardzo kochałam życie... życie którym był on..
Tylko najbardziej mnie boli ze będę musiała go zostawić. Po prostu rzucić... tak będzie lepiej dla niego...
Lepiej, żeby on mnie nienawidził niż kochał zmarłą...
Fajna a zarazem mądra.Pozdrawiam