Ujrzałam horyzont melancholijny, który chrzci się od dawien dawna bezkresnym.
Iskrierki w oczach zapłonęły w końcu i dostrzegły coś więcej niż nieskończoność.
Rysujące się kontury nad linią spokojnego już morza.
Gdzieś tam hen daleko przed nimi,
Ale jednak niedaleko. Całkiem blisko nawet,
Przecież widok ten ociepla wnętrze.
Nadzieja na co? Na bezpieczną przystań?
To nowa perspektywa, która stanęła w blasku,
Rozdziewiczona promieniami Słońca, zaledwie muśnięta.
Ujrzałam horyzont, a na lini morza gdy fale ustały i tylko cyklicznie już piana
podchodzi do brzegu, rysuje ktoś węglem w powietrzu nowe drzewa...