Jestem od niego uzalezniona, emocjonalnie zawsze siebie o to podejrzewalam, zawsze sie balam, ze skrzywdzi mnie w ten sposob, a ja i tak nie bede mogla bez niego żyć. No i nie moge.
Nie moge bez niego zyc, kocham go i nienawidze, tesknie za nim i nie chce go wiecej widziec.
Niestety to pierwsze uczucie jest silniejsze. I to sprawia,ze moja depresja sie poglebia, wlasnie to, ze ja go tak bardzo kocham, a on mnie nie chce, nie jestem dla niego dosc dobra, po tych wspolnych latach, wypowiedzianych slowach i deklaracjach, planach...nic się przecież nie stało.
Boze zabierz ode mnie ten ogromny ból, bo go juz dlużej nie zniosę, nie chce znosić, nie dam rady go zniesc.To jest ból fizyczny, to jest ból duszy i ból serca,To są napady paniki, napady duszności... nie zniosę tego ani minuty dłużej, zrobiłabym wszystko, żeby ten ból zniknął, ale nic zrobić nie mogę.I jeszcze to kompletne poczucie nierealności tego wszystkiego, mam wrażenie, że zaraz sie obudze i to się okaże tylko koszmarnym snem.Bo przecież to się nie mogło wydarzyć naprawde, on nie mógł mi tego zrobić, ja mu przecież tak bezgranicznie ufałam...tak bardzo wierzyłam ,że wszystko będzie ok.
Najgorsze w tej chwili są myśli.Nic więcej.Zewnętrznie jestem w stanie funkcjonować niemal jak zwykle,to myśli są jak żądlące osy.Atakują bez przerwy, pojedynczo lub calymi stadamik.Staram się zagłuszyć je czymkolwiek, staram się właczyć muzykę, telewizor, staram się z kimś pisać, rozmawiać, gdzieś pójść, kogoś zaprosić....ale w końcu przychodzi moment , kiedy jednak zostaje zupełnie sama w pustym, cichym domu...wtedy te zagłuszane myśli atakują ze zdwojoną siła.Nie daj Bóg,żeby jeszcze leciała do tego jakaś ''tematyczna'' piosenka...
I znów powstaje pytanie, jak mam dalej żyć?W co mam wierzyć?
Bo w nas już chyba nie ma po co..