Moja mała dziewczynka, chowająca się zaraz za moim pozszywanym sercem, płacze.
Coś w niej pękło. Chyba coś jej wypadło. Chciała...chciała...
Zresztą, po co cokolwiek mówić. Takie małe dziewczynki nie potrafią mówić.
I nienawidzą gdy ktoś widzi ich płacz. Dlatego gdy chcą się wypłakać, idą do domu.
Bo moja mała dziewczynka nie ma przyjaciół. Nawet, jeśli jacyś są, nie mają dla niej czasu.
Przynajmniej ona tak twierdzi. Nie lubi, gdy ktoś się o nią martwi.
Choć chciałaby mieć kogoś, kto przypominałby jej o rękawiczkach.
Kto piłby z nią herbatę, uśmiechał się do niej i patrzył jej w oczy.
Kto miałby dla niej trochę czasu.
Ale tak na prawdę, to chciałaby tak po prostu poznać chłopczyka, który będzie chciał ją poznać.
Ale nie tak jak inne dziewczynki, które myślą że jest zadowolona z życia i radosna.
Ani tak jak chłopcy, którzy myślą że jest radosną, zimną suką.
Kogoś, kto by jej wysłuchał. Tak po prostu.
Ale dla takich małych dziewczynek, takich bardzo delikatnych i takich,próbujących się ukryć za idealnie wystylizowaną maską, takich które zamykają się w sobie i reagują źle na wszelkie próby poznania ich, takich które po prostu się boją, że ktoś je zrani, a gdy je zrani, to bardzo mocno je to boli i trudno im się potem do kogokolwiek odezwać, i takich, które tak bardzo się boją słów, i braku akceptacji, dla takich fikcyjnych, małych dziewczynek...
Dla takich dziewczynek nie ma chłopców, którzy by chcieli je poznać.
A dla pana, proszę pana, mam tylko słaby, smutny uśmiech.
[pieprzony facet z pana, wie pan?]