hm.
może nie powinnam, ale niech tam. raz się "plagiatuje" Cortazara aż tak... :
[...] Jedyny mój, nie kocham Cię dla Ciebie, dla siebie ani dla nas obojga - nie kocham Cię też z nakazu krwi.
Kocham Cię, bo nie jesteś mój, bo jesteś na tamtym /innym?/ brzegu, i wzywasz mnie, bym skoczyła. Ale nie mogę skoczyć, bo w momencie najgłębszego posiadania niema Cię we mnie, nie dosięgam do Ciebie /ani Ty do mnie/, nie przekraczamy swych ciał, swojego śmiechu, i są chwile, kiedy męczy mnie, że mnie kochasz. Jakże lubisz używać czasownika "kochać", z jakim brakiem umiaru /i taktu/ upuszczasz go na talerze, prześcieradła, chodniki.
/A czasem wręcz przeciwnie - brak?, deficyt. Nieśmiała tęsknota./
Męczy mnie Twoja miłość, która nie jest dla mnie żadnym pomostem, bo nie istnieją pomosty umocowane tylko z jednej strony. Ani Wright, ani Le Corbusier nie zbudowaliby nigdy takiego pomostu.
I nie patrz na mnie tymi ptasimi oczami,
/nota bene: ptasie oczy - niebo - niebieskie oczy, przekleństwo moje!/
dla Ciebie operacja "miłość" jest taka prosta...
Wyzdrowiejesz wcześniej niż ja, jakkolwiek kochasz mnie bardziej niż ja Ciebie. Jeszcze jak wyzdrowiejesz; Ty żyjesz w zdrowiu, po prostu będzie jakaś inna, zmienia się to jak biustonosze /damski punkt widzenia/.
[...] Stop. Wystarczy.
Zauważ tylko, że zimną suką też umiem być. Ale dobrze to zauważ, bo ma to swój cel.
Ale dlaczego stop? Ze strachu, aby nie zacząć kręcić, to jest zbyt łatwe. Stąd bierzesz jakąś myśl, z drugiej półki jakieś uczucie, związujesz to przy pomocy słów - czarnych suk i z tego wynika, że chcę Ciebie.
Częściowa suma: chcę Ciebie, ogólna suma: kocham Cię. /Jak zwierzę, ech, wstyd Natury./
W ten sposób żyje wielu moich znajomych przekonanych o miłości, którą czują do swoich partnerek, partnerów. Od słów do czynów, kochanie. Przeważnie bez verba niema res. To, co wielu nazywa kochaniem, polega na wybraniu jakiejś osoby i związaniu się z nią. Wybiera się, naprawdę!, /nieraz widziałam/, przysięgam.
Tak, jakby w miłości mogło się wybierać, tak jakby to nie był właśnie ten "pożądany" piorun, który strzela w Ciebie i zostawia zwęglonego na środku drogi. /w przypadkowym miejscu, w przypadkowym czasie/.
Powiesz, wybierają, bo "kochają". Ja myślę, że jest na odwrót. Nie wybiera się Beatryczy. Nie wybiera się Julii. Nie wybierasz ulewy, która zmoczy do suchej nitki, kiedy wracasz nocą z koncertu.
___________________
zanim ten piorun powstanie, potrzeba czasu, o ile w ogóle jest taki mu dany.
proszę, nie okłamuj. nie wybieraj. KOCHAJ, {jeśli jest to dane...}.
[J. Cortazar, "Gra w klasy", roz. 93 przepisany na mój dialekt, do odczytu publicznego, do zrozumienia - domyślnego.]