krążąc po omacku. gdzieś między zawierzeniem w złudne wizje, a realnym z krwi i kości. opuszkiem po framudze, by wyczuć wolność. odnajduję nieoczekiwaną prawdę. predyspozycja do rozkładu. kłamstwo budowane przez lata, aby zachować pozory.
ciągle na nowo dociera do mnie jak to funkcjonuje. szukasz w tym katalizatora. nazywasz i usprawiedliwiasz.
uciekłam spod klosza tej iluzji, bo na czysto wiem, że mam w sobie znacznie więcej niż mogę dostać. staram się wychodzić. szukam i odnajduję. odkażony organizm zaczyna działać sprawnie. dostrzegam, że jestem wciąż taka sama, więc chwytam się siebie jak ratunkowego koła i ciągnę. wyciągam się na powierzchnię. jem, śpię, rozbudzam uśpione mięśnie, umysł. buduję w sobie świątynię.
nieoczekiwanie światło otwiera mi oczy, ogrzewa, i promień zagubiony gdzieś w przestrzeni pokoju nabiera ciała; otula i rozciera skostniałe dłonie. ustają niepokoje.
chwilami przechodzi mi przez głowę, że to nieodwracalne, że nie odbuduję strat. wpadam w panikę kiedy nie potrafię złożyć w zdania najprostszych wzruszeń, kiedy jak popiół mi się w palcach rozpada - zamiast sprawczą siłą kreować, przekształcać w cudowne twory - wszystko czego dotknę.wariuję, bo wiem, że odebrałam to sobie sama. uwierzyłam w ten miraż, najbrzydszą zdradę - piękno rozpadu. czuje się oszukana. złośliwy kochanek; omamił wizją głębokiej rany, z której jak ze skrzyni można wybierać skarby. blizna na wzór tatuażu.
robactwo i ropa - tym się okazałeś.
stopniowa degradacja osobowości. początkowo zwiększona wydajność pozornie rozpościera nowe obszary i już ci się wydaje, że znalazłeś złoty strumień, źródło z głębi ciała. myślisz, to jak rozszczepienie duszy, jak podział komórkowy, ale to powolne wypalanie. niczego nie buduje, nie mnoży. robisz się sucha i stara, nic się pod tym nie kryje. zauważasz straty ale myślisz tak już było. zawsze. później budzisz się nagle i widzisz, że się rozpadasz.