Czytałam dziesiątki tekstów o miłości. Otaczają nas one wszędzie, są w piosenkach, na blogach, kwejkach, na facebooku, są wszędzie. Bo i uczucie takie, które warte jest opisywania. Rzadko kiedy są jednak trafne, często niestety widać, ze osoba, która to pisała nie ma pojęcia o tym czym tak na prawdę jest miłość. Kiedyś na kwejku znalazłam jednak jeden z lepszych tekstów na ten temat:
You may not be her first, her last, or her only. She loved before she may love again. But if she loves you now, what else matters? She's not perfect - you aren't either, and the two of you may never be perfect together but if she can make you laugh, cause you to think twice, and admit to being human and making mistakes, hold onto her and give her the most you can. She may not be thinking about you every second of the day, but she will give you a part of her that she knows you can break - her heart. So don't hurt her, don't change her, don't analyze and don't expect more than she can give. Smile when she makes you happy, let her know when she makes you mad, and miss her when she's not there.
Autorem tego jest Bob Marley. On wiedział dobrze czym jest miłość, żył tą miłością i pielęgnował ją. Powiedział tutaj dokładnie to, a czym myślałam czytając kolejne teksty o idealnym facecie czy dziewczynie. Nie szukajcie ideałów, one nie istnieją. A gdyby nawet istniały okazały by się nudne i przewidywalne, wiedzielibyście dokładnie czego się po nich spodziewać. A Sami, nie będąc idealni, czulibyście się przy nich źle, po prostu gorsi.
Myślę, że czas, abym opowiedziała wam o mojej miłości, a dokładniej o momencie, w którym przekonałam się , jak bardzo go kocham. I on też. Nie chcę podawać wam jego imienia, bo jest charakterystyczne, a nie chcę go za bardzo mieszać w tego bloga. Będę go nazywać G.
Mieszkaliśmy razem zanim się jeszcze związaliśmy. Kiedyś wam o tym opowiem dokładniej, bo to jest teraz nieistotne dla tej historii. G. jest bardzo ciekawą osobą. Mieszają się w nim 2 osobowości, które, choć są zupełnie inne, to jednak idealnie ze sobą współgrają. Jedną z nich pokazuje wszystkim. Męski, silny, nie do złamania. A drugą znam tylko ja. Byłam pierwszą kobietą (poza jego matkę), która widziała, jak G. płacze. A ta historia będzie tym, jak pierwszy raz zobaczyłam jego łzy.
G. miał jeden problem - trochę za bardzo lubił zapalić sobie zielone. Nie wpływało to na niego jakoś drastycznie, może był trochę bardziej nieogarnięty tylko, ale niestety w naszym kraju za skręta grozi więzienie. Kiedy go poznałam wisiały już nad nim zawiasy za posiadanie. To było niestety za mało, żeby zmądrzał i stał się bardziej uważny. Nigdy nie wymagałam od niego, aby to rzucił, sama lubiłam sobie zapalić. Chciałam tylko, aby dzwonił i informował mnie kiedy wraca, nawet jak miało to być w środku nocy. Bylebym wiedziała, że wszystko jest ok.
Którejś nocy nie zadzwonił. Miał wyłączny telefon. Czekałam w strachu na jakikolwiek znak od niego. Wreszcie ogarnięta niepokojem położyłam się spać - następnego dnia rano szłam do pracy. Kiedy się obudziłam jego nadal nie było. Zaczęłam już podejrzewać co się stało. Wyszykowałam się i poszłam do pracy. Cały czas miałam przy sobie telefon, czekałam na jakiś znak. I doczekałam się. Poczułam, że ktoś do mnie dzwoni i poprosiłam managera abym mogła na chwilę zejść ze stanowiska. Dzwoni jego ojciec. Powiedział mi, że G. jest na komisariacie, że złapali go za posiadanie. Złapali go po raz drugi, przez co sprawa stała się bardzo groźna. Mówiąc krótko - miał spore szanse trafić nawet na rok do więzienia. Załamałam się i popłakałam. Poszłam do kierownika zmiany, wyjaśniłam co się stało i poprosiłam, abym mogła wyjść wcześniej z pracy. Nie byłam w stanie pracować. Gdy tylko zeszłam ze stanowiska aby się przebrać zadzwonił G. Wypuścili go z komisariatu. Umówiliśmy się na spotkanie. Szybko tam pojechałam. Pamiętam jak wysiadając z autobusu widziałam go na przystanku. Podbiegłam do niego, przytuliłam się i zaczęłam płakać. Długo nie puszczaliśmy się z objęć. Poszliśmy do domu jego matki (jego matka była wtedy w pracy) i zaczęliśmy rozmawiać i płakać razem. Wisząca nad nami tragedia bardzo nas do siebie zbliżyła. Wtedy oboje przekonaliśmy się jak bardzo się kochamy i jak wiele mamy do stracenia.
Sporo się od tamtego czasu zmieniło, oboje trochę dorośliśmy, staliśmy się bardziej odpowiedzialni. Teraz G. zawsze mnie informuje co się z nim dzieje i kiedy wróci do domu. Nasza miłość jeszcze bardziej wzrosła i w sumie wzrasta każdego dnia. Nie jest idealnie, były i kłótnie i nawet jedno bardzo krótkie rozstanie. Zawsze jednak wybaczamy sobie i wracamy do siebie z jeszcze większą ilością miłości. W marcu miną 2 lata jak jesteśmy razem.
Sprawa sądowa toczy się dalej. W międzyczasie okazało się, że nie jest tak źle, jak na początku się wydawało, że są spore szanse, aby G. nie został zamknięty. I choć wciąż się boimy, to wiemy, że cokolwiek by się nie stało to nadal będziemy razem i nadal będziemy się w tym wspierać.
Bo miłość jest nie "za coś", ale "pomimo czegoś". I ona pojawia się sama, nawet nie wiecie gdzie, kiedy i dlaczego. I jest to jedno z najcudowniejszych uczuć na świcie.
Będę jeszcze pisać o miłości, bo jak dla mnie to wciąż za mało, tak wiele mam wam jeszcze do powiedzenia na ten temat. Wierzcie w miłość, bo to właśnie wiara w nią czyni ją tak piękną.
Trzymajcie się ciepło.
Alicja