I nie moge zlapac tchu, i lapie paranoje...
Podbudka o 6 i 540km przed nami... przez ostatnie 40km siedzialam jak na szpilkach, bylo mi goraco, niedobrze nawet bol brzucha dal sie we znaki... Wysiadka z samochodu i wielkie drzwi prowadzace do szpitala... I pietro - smiech, wywolany panika... wejscie na sale... Z wielkiego banana na twarzy zostal tylko placz, trzesienie sie rak i zastygniecie w miejscu - doslownie. Podeszlam do lozka, nie moglam wydusic z siebie zadnego slowa, przyszla lekarka, ktora nie miala dobrych wadomosci ... poprzedniego wieczora/nocy tata mial zapasc, musieli go reanimowac... gdy stalam przy jego lozku rozkleilam sie ... zobaczylam swoje i mamy imie na reku, owszem bylo tam od dawna - ale docenia sie to dopiero w takiej sytuacji... Lekarz kazal wchodzic po dwie osoby ja stalam tam caly czas... spedzilam z nim z 30 minut, glaskalam po rece, mowilam zeby sie 3mal, ze czekam, ze kocham powtorzylam to 3x z nadzeja, ze dotrze do niego :(( mam czarne mysli ... boje sie, ze dostane znow pieprzony telefon znowu z niemilymi wiadomosciami, jest fatalnie, po 4 latach widzisz czlowieka, ktory dal Ci zycie tak kruchego,szczuplego podpietego do mnostwa maszyn ... z jednej strony chcialam zeby sie obudzil z drugiej balam, ze moze dostac szoku, ale on tylko spal... nie zaluje tych odwiedzin mimo naszych nieporozumien plulabym sobie w brode gdybym tam nie pojechala ... przykro mi ze lezysz tam sam, a ja nie moge jutro do Ciebie wpasc chociaz na 10minut... mam nadzieje, ze wiesz, ze nie ma chwili, w ktorej bym o Tobie nie myslala... odechcialo mi sie tych zasranych urodzin gdy wiem, ze u Ciebie nie jest lepiej... chce do domu, chce przytulic sie do mamy i zasnac w swoim lozku... na dzien dzisiejszy za duzo 'wrazen':((( moja bezsilnosc mnie przytlacza ;(((( chce zasnac i obudzic sie po wszystkim ;((