Dawno mnie nie było, więc dla odmiany coś napiszę, i tak nikt tego nie czyta. Pytając, czego się boisz? Odpowiedział bym tak: boję się rutyny, szarości w życiu jaka mnie otacza, tego, że kiedyś chociaż dzisiaj bym tego nie zrobił, będę w stanie się zabić. Na szczęście nie teraz, nie jutro. Boję się też tego, że nie będę w pełni potrafił pomóc, kiedy będę 900 km stąd, a ktoś będzie potrzebował mojej pomocy. Przyjaciół mam niewielu, dla mnie nie liczy się ilość. Przyjaciel, to ktoś z kim masz ochotę rozmawiać. Bo w zasadzie takiej ochoty nie mam z nikim rozmawiać poza nią. Życia się nie boję, boję się po raz kolejny od kilku lat powiedzieć to samo, co powiedziałem 2, 3 lata temu. Boję się że ta osoba zareaguje tak samo jak kiedyś. Że znów urwie się kontakt na pół roku. Tego się boję, cholernie się boję, bo zależy mi na niej, pewnie nigdy tego jej nie powiem, bo nie chcę stracić jej chociażby jako przyjaciółki, którą jest dla mnie teraz. Piszę z nią prawie codziennie, znam ją. Tak, boję się tego że nie zrozumie co chcę jej powiedzieć, i jak dla mnie jest ważna, jak zależy mi na niej, że ją kocham, nie jestem zauroczony, bo zauroczenie trwa trzy miesiące, nie trzy lata. Świetnie, napisałem, idę spać.