Zamilkła, spojrzała w okno i znowu na mnie. Ja paliłem i patrzyłem
na to wszystko poprzez snujący się fantasmagorycznie dym palonego
papierosa.
- Jesteś mężczyzną; ja, jak widzisz, jestem kobietą. I uśmiechnęła się.
Miękko, ale nie kocio. Kobieco, ale nie zalotnie. Choć może zalotnie, ale
jakoś nieprzewrotnie. I nieznacznie. Bardzo delikatnie. Mnie - co starałem
się widzieć wszystko, każdy najmniejszy nawet szczegół mogący być mi
pomocny w kontrataku na powszechną i co dzień, i co krok nachalną
wulgarność świata - bardzo się ten uśmiech spodobał i spróbowałem
odwzajemnić się dziewczynie uśmiechem podobnym.
- Jestem kobietą - podjęła dziewczyna - i... jak by ci to powiedzieć... no,
jestem normalną kobietą.
(oby. oby było tak jak mówisz.)
jeśli samotność zaczyna się już w momencie, gdy mimo ogólnego zadowolenia z życia, człowiekowi jednak brakuje obecności drugiej persony, gdy pragniemy delikatnego dotyku i smaku ust, to muszę stwierdzić, że jestem samotny. szczęśliwy samotnik, ot co. tylko czy to się przypadkiem nie wyklucza? no właśnie.