Samotnie siedzę, słońce próbuje dostać się do domu,
Siedzę tak, chcę coś powiedzieć, ale nie mam komu,
Niby samotnie, ale wciąż ktoś migruje po pokoju,
Znów kłótnia, jestem zły wiem, więc wypierdalaj gnoju,
Z samotnością zawiązuje sojusz, taki cichy związek,
Ubieram buty, wychodzę z muzyką to miłosny wątek,
I idę przed siebie, ktoś dzwoni, ej Lichy, bądź o piątej,
No dobra będę, elo, strzała, no i przybij pione,
Masz ten worek, idę jeszcze po browary,
Omijam blok szary, jeden drugi, smutnych ludzi samych,
Kurwa, tylko to słowo przychodzi mi na myśl,
W sklepie biorę cztery tyskie, sok i żołądkowej dwie flachy,
Zakładam słuchawy, wracam tam gdzie żyję już od dawna,
Gdzie liczy się prawda, bez prawdy morda jest krwawa,
Bez prawdy możesz z tych osiedli wypierdalać,
Tu każdy gniewny, życie środkowym palcem pozdrawia, ej i ja też pozdrawiam!
Samotnie, choć obok mnie ci najlepsi z najlepszych,
Nie ma gorszych i lepszych, ale dzisiaj każdy coś pieprzy,
Chcą być jak podpora, Lichy, pijany jesteś, weź się podeprzyj,
Odpadam, odlatuje w wir wydarzeń, przestałem wierzyć,
Dziś pijane twarze, jutro kac uderzy, wstaję, idę slalomem,
Upadam, wstaję, upadam, dzisiaj chyba plener będzie moim domem,
Mam nad sobą gwiazdy, planety, tysiąc spadających komet,
Wszystko wiruje, te gwiazdy to błędy, te niepodliczone,
Omijam tych porządnych, patrzących na mnie gapiów,
Czy ja mam na twarzy wypisane, ej stary, rly, i like you?
Raczej fuck you, koniec paktu, to czas wirujących faktów,
Pijany siadam gdzieś na ławce, może mnie uratuj,
Lub daj odpocząć choć przez chwilę, gdzie ta trzeźwość,
Jakoś jestem już pod klatką i wspinam się na pierwsze piętro,
Absolutnie bez ambicji, totalnie zmarnowany ten rok,
Wspinam się na to piętro nadal, choć schodów wciąż jest pełno!