Widzisz ten napis na moim nadgarstku? Próbowałam walczyć, ale przyszedł czas, żeby sie poddać. Rzecz polega na tym, ze sa rzeczy, o których chciałabym porozmawiać z kimś komu bezgranicznie ufam. Kto kiedys byl moim mentorem, chociaz pewnie o tym nie wiedzial. Mam wiele wątpliwości co do tego jak postępować, wiele rzeczy wymyka mi sie spod kontroli. Zaczepialam, żeby potem przejść do powazniejszej rozmowy, ale nigdy nie miał czasu. Na zaczepianiu sie kończyło. Dusilam to wszystko w sobie, do następnego razu, żeby znów spróbować porozmawiać... Znów fiasko. I znów i znów i znów... Próbowałam tez zrozumieć, ze nie każdy ma czas, ale prawda jest taka, ze to juz trwa miesiącami. Nie obchodza go juz moje losy. Mój mentor jest jak martwy. Tyle chciałabym mu powiedzieć, ale nie mogę. Pisząc to wpadlam na pomysł. Napisze do niego list, żeby w końcu to z siebie wyrzucić i potraktuje go jak zmarłego nie wreczajac go, bo nie mam juz komu... Przeczytam go sama, na głos, głęboko w lesie...