Miałam kiedyś mieć wielką miłość po grób, zamiast tego idę na dno...
Otchłań czeka już, obłęd się czai o krok~
Na orbicie serc zamarł już wszelki ruch, wieczność możesz wziąć z moich rąk...
Niebo spowił cień, serce zapada się w mrok~
Obłęd już czeka o krok~
Mamy na tym świecie tak przewrotne sytuacje, że sama się w nich zaczynam gubić. Przyjaźń. Zastanawiam się czym jest ona w naszej rzeczywistości. Znam osoby, które potrafią nazwać mnie przyjacielem po kilku(nastu) tygodniach, gdzie osobiście ja sama mam wątpliwości, bo wiem, że jest to za szybko... Znam również osoby, które nawet po długich kilkunastu/kilkudziesięciu miesiącach zasługują na to miano, a co chwilę starają się uciekać. Znajdują dziurę w całym. Psują relację na własne życzenie. Kiedy ja myślę, że jest dobrze, one nagle widzą, że coś jest nie tak. Jakby wymagały klęczenia przed nimi i błagania o dostęp do specjalnego 'kręgu bliskich osób'. To boli. Tym bardziej, że to co oni widzą, nie jest prawdą. Ani w moich własnych oczach, ani w oczach innych. Tylko jego samego. Czyli w skrócie: nigdy, przenigdy nie twórzcie własnych teorii na jakiś temat. Lepiej dowiedzcie się o wszystkim od kilku osób, jak się sprawa ma. Nie siedźcie z tym sami. Wiem, bo dokładnie rok temu miałam taką sytuację i się na tym przejechałam. Straciłam to, co cenne - zaufanie. I w tym momencie czuję, że ktoś też je traci u mnie.
Ale cieszę się, że są ci Inni. Dziękuję, że mimo naszych małych kłótni potrafimy razem przyznać się do błędów, jeśli je popełnimy. Że każda nasza kłótnia kończy się uśmiechem na twarzy i wspólnymi wygłupami. Że jesteśmy razem już tyle miesięcy i ciągle nie tracimy kontaktu. Że mimo kilkudniowych dni bez rozmów, gdy się znów do siebie odezwiemy, nic się nie zmienia w naszych relacjach. Że gdy coś jest nie tak, rozmawiamy o tym wprost. Że nawet jeśli Wy nie nazywacie mnie pełnoprawną przyjaciółką, to ja mogę Was nieśmiało tak nazywać... I że zawsze trzymamy dla siebie nawzajem pomocną dłoń w razie potrzeby. Dziękuję Wam.