Wstaję rano i przeciągam się jak kot. Szósta czterdzieści pięć dobija się do każdej komórki mego umysłu. Podnąszę więc leniwie kordłę, wyciągam nogi i dłońmi próbuję dosięgnąć sufitu. Owiewa mnie chłodne powietrze pokoju i zapach mięty płynący z otwartego pudełka po maści rozgrzewającej. Moim ciałem wstrząsają dreszcze. Postanawiam w końcu wstać, ale gdy tylko popełniam kolejne kroki podłoga niemiłosiernie skrzypi domagając się nie tylko stóp, ale też palców u dłoni i złotych włosów, ust i policzków, a nawet serca. Chce przytulić do siebie człowieka i przytrzymać go zanim upadnie. Ten i kolejny raz. I gdy tylko jestem w stanie, szepczę i przekonuję ją, że zostało tak niewiele i znów będzie mogła mnie przygarnąć. A później.. Później odgradzam się od podłogi tkaninami i innym tworzywem. Jak liść ledwo trzymam się, aż w końcu spadnę na twarz i będzie musiała dać się przytrzymać....
Użytkownik szejnn
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.