taki tam mój dzisiejszy widoczek z okienka, jak dla mnie fajnie, że jest śnieg, bo nie będzie trzeba nosić wody na dyngusa, bo będzie pod ręką.
Może zacznę opis mego życia od wczorajszego wieczoru, otóż chciałbym zgłosić zażalenie do międzynarodowego ministra czasu, że zostałem dzisiaj okradziony o 1 godzinę mojego cennego życia. Przebieg zdarzeń: dzisiaj w nocy około godziny 1:59 oglądałem tv, po czym postanowiłem się przejść do mojej pięknej świątyni zwanej Las Łazienkas w wiadomym celu (tym co mężczyźni tak fajnie mogą szybko i wszędzie robić), kiedy umyłem moje wykończone pracą rączki w rozkosznym mydełku z Biedronki, postanowiłem pożegnać moją świątynię i wrócić do oglądania meczu, zasiadłem na moim drugim tronie (tym mającym tylko funkcję siedzenia) po czym szukając spokoju i dostatku w pędzącym świecie pełnym przemocy dojrzałem podejrzane rubensowskie cyfry na moim zegarze. Wskazywały one godzinę 3:02, byłem zdegustowany tym i uznałem, że zostałem wciągnięty w spisek. Tezy były dwie: pierwsza głosiła, że moja świątynia zmieniła swoje położenie, przez co droga wydłużyła się aż o pół godziny w jedną stronę (możliwe było przeoczenie tego przeze mnie, ponieważ idąc do mojej oazy spokoju zazwyczaj rozważam na tematy egzystencjalne i nie myślę o tym, co czynię w danym momencie). Druga teza głosiła, że zostałem wrobiony przez jakiegoś dowcipnisia, który pozmieniał godziny na moich zegarach. Po obliczeniu prędkości mojego kroku i odległości pomiędzy moimi oboma tronami, uznałem że pierwszą tezę trzeba wykluczyć. Jestem zbulwersowany tym, że zostałem w taki okrutny sposób zmanipulowany. To był zamach na wolność słowa!
Teraz przejdę do dnia dzisiejszego: wstałem sobie po bardzo krótkim śnie o 8 rano i przyszykowałem się do wyjścia na wielkanocne śniadanie, droga była ciężka ale fajna, bo lubię skakać po śniegu, czuję się wtedy wolny jak szybyjący w obłokach srający ptak. Będąc przy tematyce ornitologicznej, pozwolę sobie pozdrowić moje czytelniczki, które są za zaksą: JASZCZĘPSKI WYNGIEL TILL I DIE! Powracając do opisu dnia, byłem zdumiony ilością jedzenia na stole. Ostatni raz taki ogrom żarcia widziałem na sylwka, tylko że wtedy w nieco innej formie, takiej... lekko używanej. Po śniadaniu, kościele i obiedzie położyłem się żeby odespać tą krótką noc, potem jeszcze obejżałem video z moich 2 urodzin <3 Niedawno wróciłem do domu, jak widać szczęśliwie, bo w przeciwnym wypadku nie czytalibyście tego wpisu.
A Wy, kochani subskrybenci Szalonego Kubusia, jak spędziliście święta? Piszcie w komentarzach. ;)
Na koniec żarcik:
Faceta bolał łokieć. Poszedł do lekarza ale lekarz kazał mu tylko przynieść mocz do analizy. Gość się wnerwił i do butelki wlał mocz żony, córki, swój i dodał jeszcze oleju silnikowego. Zaniósł lekarzowi i po dwoch dniach przyszedł po diagnozę. A brzmiała ona następująco:
- Córka jest w ciąży, żona ma kochanka, olej w pańskim samochodzie nadaje się tylko do wymiany a pan niech przestanie walić konia w wannie to nie będzie pana bolał łokieć...
Pozdrawiam wszystkich, a w szczególności moją najwierniejszą czytelniczkę Ewę!